sobota, 31 grudnia 2011

.

Lista szybko skleconych, dość nieprzemyślanych postanowień na 2012 rok:
- odżywiać się sensownie, tzn chipsom mówimy nie, nie jem po 21 godzinie, nie jem makaronów i ryżu (to umiem!), nie jem białego pieczywa
- skakanka, skakanka- tak często jak się tylko da
- spacery w lesie z Pusią lub bez- min.1x tydz
- więcej nauki każdego dnia- szw i niem obowiązkowo po rundce (30-max 60min) codziennie
- miła, grzeczna i stateczna
- mniej chaosu, więcej porządku w moim czerwonym pokoiku
- mniej spóźnień!
-złota zasada pt Anioły max 1xtydz
- więcej kulturalnych wydarzeń (chociaż z tym nie idzie mi wcale tak źle) 
- angielskiego się nauczę, tzn będę kontynuować- kurs lub samodzielnie, bo przecież pracę sensowną chcę zdobyć

Lista życzeń, które składam sama sobie:
- wiernych czytelników bloga, bo bez śledzących i komentujących moje blogowanie traci sens
- napisania w końcu mojego pierwszego rozdziału pracy mgr, tj napisania idealnego (bo przecież napisany jest od ponad pół roku!!!), napisania pracy mgr całej
- zdania ostatnich egzaminów, tj ze szwedzkiego i przekładu na bdb!
- zdania wszystkich egzaminów na podyplomowych, w tym końcowego na bdb!
- obrony pracy mgr na bdb :)
- świetnej pracy 
- wytrwałości, morza ambicji i hektolitrów cierpliwości każdego dnia (bo Nerwosol nie jest jakoś bardzo skuteczny)

Rok 2012 będzie przełomowy.. Skończę ćwierć wieku, skończę studia, skończę podyplomówkę, dostanę pracę, może zmienię w związku z tym miejsce zamieszkania.. Dorosłości przyjdzie pora powiedzieć 'dzień dobry'..

.

Wczoraj w słowniku szwedzko- polskim znalazłam ściągi z islandzkiego! napisane ołówkiem między wyjaśnieniami do jednego ze szwedzkich czasowników. Zajęło mi chwilę, zanim ogarnęłam, skąd islandzkie końcówki rzeczowników w słowniku do szwedzkiego- w Szwecji pisałam egzamin z islandzkiego, a prowadząca pozwoliła nie-Szwedom mieć ze sobą słowniki szwedzko-ojczyste.

środa, 28 grudnia 2011

.

Mniej i rzadziej bloguję. To może dobry znak. J mi poradziła, żebym poważnie pomyślała nad tym, czy nie pójść do lekarza.. 'Zanim będzie naprawdę źle i dostaniesz na głowę'. A mnie się wydaje, że jest lepiej. Mimo że sylwestra spędzam w domu. Mimo że jestem totalnym alienem i outsiderką, bez szans na poznanie kogokolwiek. Żałosne doprawdy i smutne

piątek, 23 grudnia 2011

made my day

(gdzieś w Wielkopolsce, na północ od Poznania)
Dziecko podchodzi do okienka biletowego i pyta panią: czy pociąg do Szczecina przejeżdża przez Poznań? (Następnie do Mamy i przekazuje informację.)
Made my day.

środa, 21 grudnia 2011

świątecznie.

nawet bardzo. leżę na moim niepościelonym łóżku,  w moim pokoju pełnym stosów a) torebek, b) ciuchów, c) papierów, książek i teczek. sączę to oto piwo, które miało ten oto piękny kapsel, i oglądam (taki jest plan) pierwszą z 3części programów o największym centrum handlowym skandynawii - nordstanie. uroczo.

wtorek, 20 grudnia 2011

mango, mango

A więc trufle o smaku mango (zakupione na ubiegłorocznym Festiwalu Czekolady w Goteberogu) i czekolada Marabout z mango (limited edition) to raj dla podniebienia. I o ile trufli jeszcze trochę jest, to czekoladę pożarłam. Pycha! I żałuję, że nie mogę jej nabyć w Polsce. Ale mam nadzieję, że RitterSport białą z orzechami laskowymi! To dopiero byłaby uczta!

poniedziałek, 19 grudnia 2011

smutne widoki

W sobotni poranek zobaczyć trzy pijane dziewczyny na przystanku tramwajowym, z którego jedzie się na zajęcia.. Żałosne. Upokarzające dla mnie byłoby pokazanie się w takim stanie w mieście, doprowadzenie się do takiego stanu. Na szczęście moje lata 'młodzieńcze' minęły. A chlaniu i upokarzaniu się mówię nie. Pić ale nie najebywać się.
Tata ma rację twierdząc, że widok pijanej kobiety jest jednym z gorszych.

piątek, 16 grudnia 2011

życiowe prawdy

Nawet jeśli w wilczym apetycie na cokolwiek połączysz to, co lubisz i stworzysz z tego całość, efekt nie musi być wcale tak rewelacyjny. I tak, połączenie pt jajecznica z ziołami prowansalskimi, zielony ogórek, czerwona papryka na jednym talerzu wcale nie jest fajne. Wszystko oddzielnie - pycha...

Tyle z moich mądrości. Żałosne.

czwartek, 15 grudnia 2011

a na deser

Zamiast porządnego śniadania, porządnego obiadu, albo choćby byle jakiego, zaserwuję sobie... BALET na kolację! Romeo i Julia. Już dziś. Tylko w Wielkim Mieście. Kolejna okazja do wyglądania ładnie i przeelegancko.

wtorek, 13 grudnia 2011

ktoś zna?

Dzisiaj dzień św. Łucji, Luciadagen. Z tej okazji moja katedra świętuje. Co roku. Najmłodszy rocznik (zawsze są 3 roczniki) wybiera Łucję, która idzie na czele pochodu, z koroną i świecami na głowie, a za nią reszta panien i chłopcy. Pochód idzie z 2 piętra, czyli naszej katedry na parter i przy pomniku Adama śpiewamy wspólnie szwedzkie kolędy. Później wyżerka na KSie, a później część nieoficjalna gdzieś w pubie. Lubię tę tradycję. Mimo że ominęła mnie 2 razy w ciągu mojej 5letniej kariery na KSie (Katedra Skandynawistyki). I choć nie byłam na ubiegłorocznej, to nie żałuję ani trochę. W Goeteborgu świętowałam należycie. Parę dni wcześniej T upiekł lussekatter (adwentowy szwedzki przysmak, wygooglajcie), a ja w samo święto Łucji poszłam wieczorem na koncert do kościoła. A kościoły tego dnia były dosłownie oblężone. To było bardzo udane święto. W Szwecji zdawać by się mogło, że intensywniej świętowane niż święta Bożego Narodzenia. Ale to może moja nadinterpretacja. Do tematu - lubię klimat Luciadagen. I nawet odważyłam upiec się lussekatter- po raz drugi (wczoraj) i trzeci (dzisiaj) w swoim życiu. Ciasto nie jest tak żółciutkie jak powinno i może szafranu trochę za mało. Tłumaczę to sobie tym, że jestem raczej beztalenciem w kuchni (nie licząc sałatek- z niczego robię pyszności, które jem tylko ja- bo kto je bezmięsne sałatki?). No i nie poleciałyśmy tak jak na 3. roku studiów do Sztokholmu po szafran. Taki był wtedy cel wyprawy. Oficjalny i nieoficjalny. ;) To świętujcie! Albo nie. Ja będę!! :)

czwartek, 8 grudnia 2011

-

czy to nie za wcześnie na wysyłanie kartek świątecznych? ale z 2.strony - poczta polska chyba nie zawsze działa dość sprawnie.. lepiej przed niż po świętach..

.

nie miałam potrzeby uzewnętrzniania się. stąd cisza.
ale! miałam miły dzień. wczoraj. i dzisiaj. wczoraj - grzane wino (bezalkoholowe co prawda, ale co tam!), pierniczki prosto ze Szwecji i ... wspólne z J robienie kartek świątecznych. miły czas. nawet jeśli rozmów naszych nie można nazwać rozmowami, a urywkami zdań, strzępami informacji, nieskładnie, niechlujnie. w ciszy.
dzisiaj. Druga J kończyła pół roku. Grymasiła, ale wciąż wykazywała duże zainteresowanie kapciami i klapką na muchy, a to dobry znak. A pod Aniołami z M obyło się (o dziwo!!!) bez rozmów o tym jakim to pajacem (to moje zdanie), ideałem (to M zdanie) jest P. a teraz wypisałam moje wypasione kartki świąteczne, dokładnie 5,  napisałam 3 listy i chyba pójdę spać. albo czytać. nie wiem.

środa, 30 listopada 2011

-

Moje dłonie uzależnione od kremu reagują na zimowe chłody, zmiany temperatur, niski stopień nawilżenia. Dzisiaj wyskoczyły pierwsze czerwone plamy. Po nasmarowaniu kremem czerwone jeszcze bardziej. Dziwne. Bo dzisiaj była piękna wiosenna pogoda - dumnie paradowałam w rozpiętej parce, z szalej schowanym w torbie.

wtorek, 29 listopada 2011

-

pisanie pracy magisterskiej, jej pierwszego rozdziału po raz milionowy - do dupy!!!
świadomość, że ta praca jest do niczego i wymaga zastosowania się do wytycznych, do których się nie zastosowało tym razem, kolejnym razem - do dupy!!!
że jutro trzeba wstać o 5.40- do dupy!!!

aaaaaaaaaaaaaaaaaa!

mądrości życiowe

S. : bycie singlem jest do dupy
A: bycie brzydkim singlem jest gorsze

niedziela, 27 listopada 2011

-

I później się zastanawiasz - czy kogokolwiek obchodzi twój los? czy ktoś martwi się twoimi problemami? myśli o tobie? i to nie tak interesownie. nie dlatego, że jest twoją mamą lub bratem.
czy kogoś obchodzisz?

piątek, 25 listopada 2011

-

Przyszłość nigdy nie jest taka, jaką ją sobie wyobrażaliśmy.

I tu się zgodzę. Ja mam milion pomysłów na moją przyszłość, sto wyobrażeń. Nie jestem w stanie jej zaplanować. Nie jestem w stanie jej dopracować. Ukształtować.

chirurdzy mowia: NAJWAŻNIEJSZY DZIEŃ

Nie przypuszczamy, ze najważniejszy dzień naszego życia będzie tym najważniejszym. Dni, które uważamy za ważne, w rzeczywistości nie dorastają do naszych wyobrażeń. To zwyczajne dni. Te, które zaczynają się normalnie. Kiedy zbliżają się ku końcowi, okazują się najważniejsze.
Nigdy nie wiesz, kiedy następuje największy dzień twojego życia. Nie, dopóki nie nastąpi. Nie poznasz, że jest najważniejszym dniem twojego życia, dopóki nie znajdziesz się w jego środku. Dzień, w którym powierzyliśmy się czemuś lub... komuś. Dzień, w którym łamie się serce. Dzień, w którym poznało się bratnia dusze. Dzień, w którym zdajesz sobie sprawę, ze nie ma wystarczająco dużo czasu, ponieważ chce się żyć wiecznie.. To są najważniejsze dni.

środa, 23 listopada 2011

-

Zdaje się że te urodziny przejdą do historii. Pewnie nie na długo, ale jednak. Koniec końców było zabawnie. M wbiegająca do domu i kulająca się ze śmiechu, ja nie potrafiąca zachować powagi sytuacji i uszanować stresu K, siedzącej za kółkiem : M, może spróbuj podnieść to auto. I bo co, jeśli policja przejedzie obok i postawi mi mandat za złe parkowanie?

Uratowane. ;)

-

Słusznie lub nie, ale zdaje się, że postawiłam na samotność. Podobno ta z wyboru nie jest zła. Podobno. Samotność duchową. Myśli, uczucia, zostają w środku. Albo tu. Ale nie przekazuje ich dalej. Ludzie nie potrafią słuchać. Albo słuchają i nie słyszą. Każdy jest skupiony na sobie. Na swoim życiu. Swoich problemach. Każdy chce, żeby go wysłuchano, żeby doradzono, niewiele osób potrafi zaoferować coś w zamian.

wtorek, 22 listopada 2011

wnioski

Bo nieważne jaką gromadą ludzi się otaczam. Lub nie otaczam. Na końcu każdy zostaje sam. Ze swoimi problemami. Ze swoimi radościami. Ze swoim życiem. Sam. Samiuteńki.

all the best

W dniu swoich urodzin życzę sama sobie: 

* motywacji do nauki, nieustępującej z wiekiem ciekawości świata, chęci poznawania nowego

* nieznikającej ani na chwilę świadomości, że języków uczymy się całe życie, że trzeba rozwijać swoje umiejętności

* choćby jednego przyjaciela, takiego przez duże P, takiego, który słucha i słyszy

* ludzi wokół, od których mogę się uczyć, którzy mają coś do powiedzenia

* spokoju ducha
* wagi 46 kg

* umiejętności radzenia sobie zawsze i wszędzie

* zdecydowania w podejmowaniu decyzji

* konsekwentnej ścieżki do celów
Listę mogłabym tworzyć przez cały Boży dzień. Nie mam na to czasu.

Najlepszego !

poniedziałek, 21 listopada 2011

-

To trwa już kilka, może kilkanaście tygodni? Rozważałam nawet depresję.
Może jestem chora psychicznie. Może jestem. Nie jestem.

niedziela, 20 listopada 2011

.

Dziwnie to mało powiedziane. Dzisiaj kilka razy ni  z tego ni z owego chciało mi się płakać. I na uczelni i w domu. Dziwne. Jakby zupełnie bez powodu. Jakby poza moja świadomością.

wtorek, 15 listopada 2011

-

Wyjadę stąd. Obiecuję. Daleko. Dalej niż do Dużego Miasta. Najchętniej jeszcze dzisiaj. Spakowałabym walizkę i rzuciła to wszystko, jego. Ale nie. Poczekam. Muszę. Chcę. Ale później wyjadę. I tej myśli się trzymam.

-

Źdźbło w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie dostrzegasz. Powiedzcie to jemu. Porozmawiajcie, ale tak, żeby nie krzyczał, żeby nie przerywał. Żeby widział też moją stronę, a nie tylko swoją.
Jestem tą najgorszą. Mam piekło w domu. I milion przykazań wg których mam żyć. Przepraszam, że jestem. Byłam wpadką i tak zostało. Z tygodnia na tydzień coraz gorsza. A i atmosfera się nie poprawi. Bo co da się załatwić krzykiem? on potrafi wiele. Mam 24 lata, wg niego nie potrafię się zachować, jestem źle wychowana, wstydzę się ich, pogardzam, mam ich za szmaty, a sama mam kredki w głowie. (Był to szereg cytatów.)
Chcę stąd uciec. Chcę wyjechać. Nie chcę tutaj być. Nie chcę być z nim. Nie wytrzymam. Nie wytrzymam tego. Nie wytrzymam. 

poniedziałek, 14 listopada 2011

najgorsza

To ja jestem tą najgorszą. Z dnia na dzień gorszą. Gorszą córką mojej mamy i mojego taty. Ciągle się obrażam. Nie rozmawiam. No tak, bo krzyk to rozmowa. Wykrzyczenie (' i ty powiesz, że krzyczę, ale ja tak mówię') ma załatwić lata rozmów. I tak do kolejnego głośnego monologu. Za późno na wychowanie. Wszystkich nas. Jesteśmy dorosłymi ludźmi. Zachowujmy się tak. Tego życzę sobie i im. 

Znalazłam listę postanowień na 2011 rok. Nie dotrzymałam/ spełniłam niczego z listy. Uroczo.
Chyba polubiłam bycie coraz gorszą. ' Czy ty już nie umiesz być miła?' Krzyki motywują. Jak cholera.

like/dislike

Lubię przybywać wśród ludzi, którzy mnie czegoś uczą, którzy mimochodem dzielą się posiadaną wiedzą -od picia kawy (podobno jeden kubek nic nie daje, energia spada i powraca ze zdwojoną siłą przy drugim kubku), po znaczenie słów (garota to taka linka do duszenia ofiar). Lubię osoby inteligentne, ironiczne, zdystansowane. Zaszczyt i przyjemność otaczać się takimi. M.in. dlatego lubię J. Bo ma wiedzę. A wiedzy ludziom zawsze zazdroszczę. 

Lubię też Ptasie Radio.To zadziwiające, że np podczas moich 10miesięcy w Szwecji unikałam chodzenia do tych samych miejsc, szukałam  (wolnych miejsc) w miejscach nowych, w których mnie nie było.W WielkimMieście chodzę do zaledwie kilku miejsc- Sorella, Ptasie, Gołębnik. Nie chodzę tam często, sporadycznie. I mimo tego ląduję zawsze tam. Ostatnio po latach (ostatni raz w liceum,na I roku studiów?) byłam w Cacao.Powinnam urozmaicać sobie życie. Ale może trochę przyzwyczaiłam się do rutyny, tej z Siepaczowa - z dokładnie dwiema kawiarniami? (Nowa zasada- nigdy dwa x w tyg pod Aniołami). 

Chyba polubiłam obcasy. Nie czuję tych 9cm, a czuję się zdecydowanie pewniej i bardziej kobieco- nawet przy stroju pt na lumpa= sweter brata i rurki i szal (czy ta choroba pt szal-musi-być kiedyś mi minie?). 

Chyba polubię sukienki.Przestałam czuć się w nich niewygodnie. Może nawet nie wiedziałam,że mogą być wygodne, bo jeszcze w ubiegłym roku niewiele ich posiadałam?

Chyba polubię operę. Nie polubię wystąpień solo, ale te grupowe podobają mi się.Muzyka na żywo, śpiew na żywo. Robią wrażenie. Jak to Lady. Ciekawe,czy grudniowy balet wypali. No i za teatrem tęsknię. (Chociaż myślę sobie, że nic nie pobije styczniowego Mięsa, grudniowego? O tym tutaj: Mięso, Mięso.)

Czas na mnie.

niedziela, 13 listopada 2011

narkotyczne inspiracje

Boimy się ciemności, wszystkich strachów, duchów, potworów,czarnych wyobrażeń. Podobno dopóki nie zdamy sobie sprawy, że w tej ciemności nie jesteśmy sami. Czyżby? To dlaczego ja jestem sama? Dlaczego nikt nie widzi, co się ze mną dzieje? Dlaczego nikt mnie nie słyszy?

sobota, 12 listopada 2011

proste

A jednak nie do spełnienia. Pełno we mnie tęsknoty. I marzeń. Nie do spełnienia.
http://www.youtube.com/watch?v=amwXnrRsGkM

Co będzie ze mną za rok? Gdzie będę? Z kim będę? Życie, życie. Tak wiele, a tak nic.

narkomanka

Jestem zwykłą ćpunką. Seriale są dla mnie jak narkotyk. Wciągają niemiłosiernie, a ja nie potrafię się uwolnić. Od czego uciekam?

piątek, 11 listopada 2011

było?

Pisałam już, że chcę na randkę? Chcę na randkę. Randki. Błagam, proszę i marzę. Wciąż marzę. O milionie rzeczy. O randkach też.

.

Lubię trufle. Odkrycie dość nowe. Polubiłam. Zjadłam cały kartonik. Może polubiłam, bo były prezentem? Były dobre. Były od Ch. Były z Gbg.

marzenia, marzenia nie do spełnienia

Chcę chodzić na randki. Tak po prostu. Chce mi się randek.
Tylko gdzie mam znaleźć miłego, kulturalnego, inteligentnego? Czasem wydaje mi się, że tacy dawno wyginęli.

czwartek, 10 listopada 2011

rudowłosa śpiewa tak:

And it’s over
And I’m going under
But I’m not giving up
I’m just giving in

I’m slipping underneath

So cold and so sweet

wtorek, 8 listopada 2011

cudu.

Potrzeba mi cudu. Ale o cuda chyba ciężko. Potrzeba mi zatem zmiany. Znów. Albo cały czas. Z pracy zrezygnowałam. Ryzykowałam za dużo. Za dużo zajęć i życia prywatnego. Teraz mam czas na nicnierobienie, na marnowanie czasu wolnego poprzez oglądanie seriali i na gówniane życie. Brawo, brawo. Szczęśliwego nowego!

poniedziałek, 7 listopada 2011

.

Uczyć innych. To chyba nie łatwa sztuka. Wymaga cierpliwości.
Staram się. I uczę. Tatę obsługi internetu. Może wcale nie jest przypadkiem beznadziejnym? Lekcja nr 1 za nami, 10minutowa tylko, ale poszło ok ;)

czwartek, 3 listopada 2011

wtorek, 1 listopada 2011

znalezione

Okazuje się, że ludzi nie można ratować przed nimi samymi.

a ukojeniem -muzyka

Jest coś magicznego w muzyce. Poprawia nastrój, nastawia bojowo, wpędza w melancholię i zadumę, smutek. Doprowadza do łez i do nieskoordynowanych ruchów w zamyśle przypominających taniec (u mnie). Jest jak lek. Czasem źle zapisany. Dawkowanie bywa uzdrawiające. 

Muzyka na żywo  to już pierwszy stopień raju. Nieważne czy jest to słynny (aczkolwiek mi do wtedy nieznany) Możdżer z Danielssonem w sali koncertowej w Goeteborgu czy koncert duetu na ulicach Kopenhagi. 

Muzyka ma cudowną moc. Na ukojenie nerwów (bo mimo że teraz jestem oazą spokoju, zaraz nie będę, bo przecież zawaliłam się wszystkim, co mogłam, żeby kontynuować mgr) Możdżer w tle. 3nielegalne płyty. Jedyne nielegalne, które posiadam, a i nie ja ją ściągnęłam. (Nie, żebym kupowała notorycznie płyty i miałam ich 3miliony, przeciwnie. Ale po prostu nie ściągam muzyki i filmów. Kosmita XXI wieku pod tym względem, wiem. )

poniedziałek, 31 października 2011

zapachy

A jeśli już pachnieć, to tylko tym: 
Chanel Chance, woda perfumowana. (jest też woda toaletowa (nie tak intensywna i różni się zapachem, bo ma troszeczkę inny skład) i woda odświeżająca (do której nie mogę się przekonać, flakon stoi już wieki, a ja mam wrażenie że to nie jest mój Chanel Chance, bo taki inny..))Zapach najpiękniejszy z pięknych. Na każdą chwilę, na każdy dzień. Trwały. Marka robi swoje. A ja dumnie zużywam już trzeci flakon z rzędu.

Na letnie upały lubię DKNY, 'zielone jabłuszko'- świeże, delikatne, a jednak trwałe i intensywne. 

A na randki polecam Euphorię Calvina Kleina- bardzo silny zapach, bardzo kobiecy. Kiedyś nawet Mama powiedziała, że jestem za młoda na takie perfumy. Nieprawda! Prawda za to, że nadają się wg mnie na wieczorne wyjście. Bo są intensywne i może nawet duszące. 

muzycznie

I ta piosenka też jest piękna. :


http://www.youtube.com/watch?v=df2K91QSqJE&ob=av2e

przyjemności

Czasem warto sobie pozwolić na chwile spontaniczności i przyjemności. W sobotni wieczór unosił mnie alkohol. Mojito zrobiło swoje. W niedzielę dość spontaniczny wyjazd do Dużego Miasta, mimo że długi, okazał się całkiem udany. Z masą jedzenia (hotdogi na Orlenie, ciasto, Caramel Macchiato!! w CoffeeHeaven, tortille w Maku), zakupami (mam dość futrzaną czapkę i piękny sweter :) )i kinem (Baby są jakieś inne - nie tak fajny). Fajne godziny w gronie znajomych. Miła przerwa od niemieckiego, w którym się zagrzebałam kilka dni temu.

piątek, 28 października 2011

long day

Moje obrabianie (jakbym się na tym znała!) i wybieranie zdjęć do wywołania zajmuje mi wieki. Ciągnie się niemiłosiernie. Postanowiłam, że do końca roku album będzie gotowy. Możliwe nawet, że albumy. Bo zdjęć do wywołania mam dużo. I wywołanych też dużo. W końcu przez 10 miesięcy na obczyźnie wiele się zdążyło wydarzyć. Było co dokumentować. Mam zdjęcia wszystkiego- mnie i zabytków, jedzenia, tabliczek, zwierząt. Wszystkiego, co chciałabym zapamiętać. Bo pamięć jest ulotna. A ja nie wiem, czy wrócę do Goeteborga na dłużej. Dłużej niż tydzień, dłużej niż miesiąc. 
Od powrotu ze Szwecji uzbierało się też dużo innych zdjęć. Też czekających na wywołanie. Szwecja ma pierwszeństwo.

nie do wiary

A więc mam motyla w pokoju. Mo-ty-la!! W środku jesieni. Motyl. W moim pokoju. Nie wiem, jak, skąd i dlaczego. Ale jest. 
Na zdjęciu zamazany bardzo: 

środa, 26 października 2011

ciężkie życie

Trudne bywają relacje rodzic - dziecko. Moje na pewno. W. ma milion ale do mnie. Że chodzę obrażona, że nie gadam z nimi, że krzyczę na mamę. Odwalił akcję mojego życia, czego się spodziewa? Moje zaufanie spadło. A on jak zwykle na każdy temat ma swoje zdanie. Nie usłyszę pewnie nigdy: gratuluję, ale przemyśl,czy to jest odpowiedni czas,  tylko: rób jak chcesz, ale nie, ja jestem na nie.
Nigdy nie usłyszę przepraszam. Usłyszę krzyk i 'koniec dyskusji'. I to, że kiedyś im podziękuję. Nie wątpię. Nie wątpię też w to, że trudno jest być rodzicem. Ale czasem może należałoby po prostu wysłuchać drugiej strony, zainteresować się, co ma do powiedzenia. Czasem, niektórym, przychodzi to ciężko. Nie tylko rodzicom.

A na pocieszenie Chirurdzy. 

wtorek, 25 października 2011

nowy etap

Dostałam pracę. Wczoraj miałam 2,5 godzinną rozmowę kwalifikacyjną, połączoną ze sprawdzeniem znajomości niemieckiego, a dzisiaj dowiaduję się, że mam pracę. Zaczyna się coś nowego. Duże wyzwanie dla mnie. Mojej samodyscypliny lub jej braku, moich studiów wszystkich (i szwedzki i podyplomówka z niemca). I pytanie- czy dam radę? Podołam? I czy to jest to, co chcę robić? Najpierw na 3miesiące na okres próbny, więc może nie ma czego się bać.

niedziela, 23 października 2011

stres

Żołądek mi się skręca z nerwów chyba od 16. A może od po 13? Może zaczął się skręcać zaraz po tym, jak zdezerterowałam z zajęć? po raz pierwszy w życiu (tak, tak, przez 4lata liceum ani razu nie poszłam na wagary, nie dokonałam tego też przez 4 lata studiów)?  W każdym razie stresuję się niezmiernie. I jutro chyba będzie apogeum. Trzymać mocno kciuki! Życzyć powodzenia. I oby się udało!!!

piątek, 21 października 2011

Jezu, jakie to piękne!!!

Swoją drogą wczoraj chyba godzinę zastanawiałam się jakie płyty zamówić. Bo zamówić chciałam dwie. I zamówiłam dwie. Ale jedną dla brata, jedną dla mnie. Brat nie był przewidziany, ale ja nie potrafię się zdecydować. Nowa płyta Florence zamówiona, ale walczą dalej: Siesta 7, Smooth Jazz Cafe i Northern Living 2. Sigur Ros też chciałabym, płytę Takk, ale nie jest dostępna nigdzie (oprócz Allegro, ale boję się, że w moje ręce trafi tania podróbka z Hongkongu). A byłoby fajnie ją posiadać. Choćby po to, żeby sobie przypomnieć jaką udręką była nauka staroislandzkiego na uniwerku i jak fajnie było uczyć się islandzkiego w Gbg, jak już coś rozumiałam i potrafiłam przetłumaczyć na szwedzki ;) Selah Sue płytę też chciałabym posiadać. Ale Empik też jej nie ma. Lykke Li chciałabym. Lista długa, a ja dzisiaj wydałam 8dych na hmm 2 pomadki i maseczki..? Taa, konsekwencja w postanowieniach i planach.
Co ciekawe od rana, a jest 16.22 nie zjadłam nic  i chyba nie czuję głodu. No ale zjem. Głównie po to, żeby mieć wymówkę na oglądanie serialu ;)

czwartek, 20 października 2011

mała duża zmiana

W natłoku złych emocji mocno buzujących we mnie, złości na cały świat, wizji pisania po raz trzeci!!! tego samego innego słowami, doszłam do wniosku (w minionym tygodniu), że przestałam lubić mój pokój i że potrzebuję zmian. I to natychmiastowych.
Wymyśliłam inne firany. W sumie wymyśliłam zasłony, ale 1. mój pokój jest mały, 2. z jednej strony okna łóżko, z drugiej książki. Wymyśliłam i kupiłam. Materiał na firanę. I teraz mam (dziękuję Pani D za ekspresowe szycie - w poniedziałek nabyłam, w środę zaniosłam do zrobienia, dzisiaj wisi już!) zasłonofiranę, dokładnie taką, jaką chcieć miałam. (W szwedzkim klimacie, o tak!) Z grubego lnu, białą, na takich 'szelkach', bez ozdób, bez niczego. Zupełnie inny klimat ma teraz ta moja  czerwona klitka. Nieprzezroczysta zasłonofirana pasuje idealnie do klimatu plakatu Roberta Doisneau i obrazów z motywami Paryża na moich krwiście czerwonych (może stąd ta złość?) ścianach. I nową poduchę też mam. Z materiału zasłonofiranowego. Z piękną wstążką? Tasiemką? Wstawką z .,. Jest fajna.

mądrze gada

Ktoś kiedyś powiedział, że

na stare lata nie będziemy żałować tego, co zrobiliśmy, tylko tego, czego nie zrobiliśmy. 

Coś w tym jest. I myślę sobie- za mało robię, za mało działam, za mało się uczę, za mało poznaję, za mało podróżuję po okolicy, Polsce, świecie, za mało udzielam się w życiu kulturalnym. Za bardzo zamykam się na swój własny mini światek, głównie w czerwonych 4ścianach, w małym Siepaczowie, w którym niewiele jest do roboty. Za często coś odkładam. Mam czas, jestem młoda.

środa, 19 października 2011

małe rzeczy

Mój brat za każdym razem, gdy go odwiedzam, rzuca na pożeganie ' Uważaj na siebie' albo ' Jedź ostrożnie'. I mimo że rzucone ot tak wiem, że jest szczerą prośbą. Wyrazem troski. Bo dla niego na długo będę Sarną, Sarenką, Kokochą i Brzeszczotem. Młodszą siostrą, na którą trzeba uważać.I to tak chyba jest, że wszelkie ciepłe uczucia przemyca się często niepostrzeżenie. W drobnych gestach. Rzuconych niby od niechcenia słowach.

żadne tam kurzozbierajki

W którymś momencie (nie jestem w stanie sobie przypomnieć, kiedy to nastąpiło i nie chodzi o to, że jestem Bóg wie jak stara albo że jeżdżę 3x do roku na wypasione wakacje) przestałam przywozić z moich wyjazdów typowe bibeloty dla turystów made in china  typu piramida w śniegu (w Afryce mnie nie było). Przywożę rzeczy praktyczne dla rodziny w ramach mini upominków i jeszcze praktyczniejsze dla mnie. Z Niemiec moje ulubione i najlepsze na świecie szampony do włosów, których nie widziałam nigdzie indziej. No i słodycze. I gdyby Coca Cola waniliowa nie ważyła tak dużo pewnie też bym ją transportowała do Polski. Ze Szwecji książki, czasopisma (dla żywo zainteresowanych językiem szwedzkim, moje ulubione!). Ciuchy zawsze i zewsząd. Z ostatniej wizytacji w mieście Posejdona (chwilowo w SPA) uległam po raz kolejny i zakupiłam marynarkę w stylu 'końskim' :D i sukienkę (moje nowe hobby - kolekcjonowanie sukienek). Przywiozłam też cydr!! Uwielbiam cydr! I będąc w Szwecji piję tylko i wyłącznie cydr! I żałuję, że zamknęli (doszły mnie słuchy) punkt sprzedaży i pijalnię cydru  w Wielki Mieście, bo nie zdążyłam go odwiedzić. A cydr to Szwecja. Podobnie jak kanelbulle- typowe 'drożdzówki' szwedzkie (duńskie też). Tyle! Będę teraz jeść i pić i dexterować.

:)

J się śmieje. Nie uśmiecha, a śmieje. Głośnym śmiechem bajkowego Goofyego. Ale ona dzisiaj kochana była!

wtorek, 18 października 2011

zwyczaje.

Z A spotykam się po raz kolejny w Sorelli. I właściwie już nie pamiętam, żebym widziała się z nią w innym miejscu. To fajne uczucie mieć pewnego rodzaju zwyczaje, tradycje. Stałe punkty. Jest do czego wracać. Są punkty oparcia. Może spotkania we włoskiej restauracyjce raz na parę miesięcy nie uchronią mnie od zła całego świata, przeciwieństw losu, niepowodzeń, ale fajne mieć pewne tradycje. Sorella kojarzy mi się z A. KFC i Twistery z A, Kserowanie wszystkiego co się tylko da, tak 'na zaś' i ' bo lepiej mieć' też z nią. K z alkoholem. Bo prawie za każdym razem, gdy do niej idę, zabieram wino ze sobą. No chyba że zapowiada się, że będzie mnie częstować zrobionymi przez nią samą mocno alkoholowymi trunkami. M to koktajl truskawkowy. Szwedzka A to 'det franska', bo nigdy nie nauczę się poprawnie (czy. poprawnie wg A) wypowiadać nazwy sieci kawiarni w Götet.
Dziwnym trafem te mini tradycje związane są z jedzeniem. Mimo że ja raczej nie należę do osób celebrujących posiłki. Przeciwnie. Najchętniej na kolanie, z kubkiem herbaty na/w łóżku, byle jak.

groźnie niegroźnie

Tytułem wstępu krótka chronologia: Po harówce pt praca na 2zmiany+ wyjazdy typu wycieczki (kupię karton zabawek, sprzedam w Turcji, kupię tam coś, sprzedam w Czechosłowacji), 15 czy 18 lat temu Rodzice kupują budynek, który przed wojną był urzędem miasta i gminy. Uzyskawszy milion zezwoleń otwierają firmę. Z roku na rok inwestują. Głównie w działki, ziemie. Ale i poszerzają asortyment, otwierają nowe punkty. Jest to typowa rodzinna firma. Sklepy żadne typu markety, ale takie małe sklepiki, takie, których na rynku coraz mniej i których prowadzenie coraz mniej się opłaca. W tej chwili sklepy są w Siepaczowie i okolic(zn)y(ch) (wioskach). I wszystko byłoby (jednak nie tak) pięknie, gdyby nie fakt, że od kilku tygodni pod jednym ze sklepów pojawia się dziwne auto. Nie tak pięknie, że np auto w piątek miało zaklejone tablice rejestracyjne. A dzisiaj uciekało przed Tatulcem. Z opowieści Tatulca brzmi jego pościg niczym z całkiem niezłych filmów kina akcji. Ale! Ma markę auta i zapamiętał numery rejestracyjne (wcześniej zostały spisane- raz błędnie, raz nie kompletnie). Szczęście w nieszczęściu, że i policja z Tatulcem i Rodzeństwem zaprzyjaźniona, więc Pan nawet dzisiaj prywatnie udał się w pościg. Bezowocnie, ale jednak. Strasznie niestrasznie, groźnie czy nie, lepiej żeby sprawa się wyjaśniła. Tata osiwieje, pracownice ze stresu zaczną protestować, ja zacznę się martwić. Już się martwię. Bo to dziwna akcja.

niedziela, 16 października 2011

depresja?

apatia, smutek, lęk, tęsknota, lenistwo, brak ochoty na cokolwiek, strach, samotność, wieczny głód, wieczna niemoc
nadmiar wolnego czasu i jego skutki
muszę się ogarnąć, bo jeśli zbliżające się tygodnie będą jak ten mijający, to stracę:
to nieliczne grono znajomych, od których skutecznie się odgradzam,
a tym samym możliwości i chęci opuszczania domu,
resztki motywacji do ukończenia studiów,
resztki motywacji do ukończenia choćby pierwszego rozdziału pracy mgr,
ochotę na nowo zaczęte studia,
ochotę na naukę,
ochotę na wstawanie z łóżka,
ochotę na dbanie o siebie w stopniu umożliwiającym pokazanie się publiczne ludziom w razie potrzeby,
resztki motywacji na trzymanie się złotej zasady niejedzenia makaronów,  ryżu, białego pieczywa, czekolady, słodyczy, chipsów (3ostatnio wymienione zupełnie mi się nie udają)
ochotę na życie.
tracę.
nadmiar wolnego czasu temu sprzyja. zdecydowanie. za bardzo.
jest tyle rzeczy do zrobienia, na studia, w domu, w pokoju, dla siebie. i tak mało. tak mało możliwości widzę w tych moim małym siepaczowie.
bo lepiej jest zawsze tam, gdzie nas nie ma?
rany, muszę zacząć żyć!

piątek, 14 października 2011

do 3x sztuka

Siedzę i piszę. Prace mgr. Rozdział pierwszy. Piszę po raz trzeci. Zupełnie od nowa. Nadal nie wiem, co mam myśleć o tych moich środowych konsultacjach z promotorką, ale myślę, że zmierza to wszystko w dobrym kierunku. Dostałam komentarz na 3 strony. Z uwagami, radami i wytycznymi. W środę nie wiedziałam, co o tym myśleć. Z jednej strony MZTpromotorka się przygotowała, wczuła, a jej komentarz jest naprawdę cenny, z drugiej strony wizja pisania tego rozdziału po raz trzeci zdemotywowała. Chyba jednak tylko początkowo. Bo jednak siedzę i coś tam pisze. I mam nadzieje, ze ta wersja będzie już bliska wersji ostatecznej i idealnej.

środa, 12 października 2011

lyckliga stunder

Czy aby na pewno i zawsze tak łatwo można zamknąć przeszłość? Czy w ogóle można odciąć się od przeszłości? Spalić za sobą mosty? Da się? Czy to będzie ciągnąć się za nami przez długie lata? Albo da o sobie znać, kiedy będzie nam się wydawać, że dawno o tym zapomnieliśmy? Kiedy jest się szczęśliwym? Czym jest szczęście? Kim są przyjaciele? Czy należy liczyć tylko na siebie? Kto z nami zostanie na stare lata? Kto jest wart naszej uwagi a kto nie zasługuje na ani jedną sekundę? Czym jest przyjemność? I jak żyć szczęśliwie? Jak nie żałować i jak podejmować dobre decyzje? Jak nie błądzić? Albo jak błądzić, żeby znaleźć dobrą drogę? 

Za szereg pytań dziękuję tej oto Pani. Co ciekawe tekst piosenki przeczytałam dopiero po wypisaniu tej nie tak nieskończonej ilości pytań. Ale wpisuje się w klimat. 
http://www.youtube.com/watch?v=UL2ly9qWf7k&NR=1

poniedziałek, 10 października 2011

złote myśli

Prawda o prawdzie jest taka, że boli. Dlatego kłamiemy.
(Chirurdzy, bo dzisiaj obejrzałam milion odcinków.)

fotorelacja

Parę zdjęć z wyjazdu. Ja je lubię. Enjoy!
Szwedzkie żarciki

Opera i port

Rowerów w mieście coraz więcej. Miasto coraz mniejsze. 
Czekały pod sklepem.


Jesiennie. Pięknie.
Jesiennie, part 2
Uwielbiam takie domki jednorodzinne.


Polska Funia.    



z przygodami

Zaczęło się i skończyło z przygodami. Taksówka w stolicy to wydatek 212 zł. Oczywiście, jak się okazuje można też wziąć taką, która kosztuje 31 zł. Jest różnica? Zapamiętam na przyszłość. I wbije sobie do łepetyny, żeby pytać o cenę kursu lub sprawdzać opłatę na szybie. I żeby umieć wyszczekać swoje, wyzwać, poprzeklinać, zezłościć się. Cokolwiek. Reagować. Emocjami, które we mnie siedzą, a nie z uśmiechem i stoickim spokojem wyciągać z portfela 200 zł. Moja głupota nie zna granic. Smutne.
Abstrahując od tego, że moje ukochane szwedzkie miasto przywitało mnie deszczem i wiatrem (okazuje się, że to nic w porównaniu z tym:), pożegnało mnie hm.. nieuprzejmie. Chciałam przechytrzyć system i postanowiłam nie kupić biletu na niedzielny autobus na dworzec. Dobowy skończył mi się w sobotę. I wszystko było pięknie do momentu, w którym T nie powiedział 'kanary'. Miał dość przerażoną minę, więc i ciężko było mi uwierzyć, że to żart. Kilkadziesiąt sekund w totalnym stresie. Wizja kary w wysokości 1200 kr szwedzkich, nie nastraja dobrze. Ale! Udało się. Kanary tylko podróżowały. Ufff, całe szczęście, fuks i chwała Bogu. Niestety na dworcu poziom stresu sięgnął nieba. Bo na tablicy żadnej informacji o autobusie na słynne Goteborg City Airport. Pani w okienku stwierdza: był jeden o 11, spóźniłaś się 8 minut, kolejny jest o 12.40, 13.05 na miejscu - o której masz samolot? 13.. To możesz jechać 6stką i przesiąść się na autobus. O nie, nie możesz. Autobus trzeba godzinę wcześniej zamówić. Pozostaje ci taksówka. Dzięki, dzięki. Jestem w czarnej dupie. Taksówka 495 kr. Pan jeden z drugim ręce zaciera, spojrzenia rzuca, uśmiechy. Mi zaś udaje się wybawić A z kościoła, która obiecuje iść z pomocą. Stety niestety o 11.50 jest dopiero w mieszkaniu na uroczym osiedlu Bergsjon, na drugim końcu miasta. Czekać na nią, nie czekać. Zdążę, nie zdążę? Taksa. 333 kr. I dotarłam cała i zdrowa. I zależy jak na to spojrzeć, to zaoszczędziłam 1200 kr (kara za brak biletu) - 333kr za taksę. Albo jestem do tyłu o 333kr, i ku temu się skłaniam. Ale dotarłam. I jestem.

wtorek, 4 października 2011

Gothenburg, here I come

To już jutro. Cieszę się strasznie. I na T, u którego będę mieszkać, i na M, u której miałam mieszkać, i na A od książek, i na A od kiszonego śledzia, którego zjadł, i na S, który niekoniecznie jest z Bośni. I na miasto. Na sernik, na kanellbulle, na lody. Na Slottsskogen z łosiami i fokami, na Saltholmen i wyspy, na Ramberget i widoki, na Hagę i Andra Lang. Na kościół rybny z pysznymi rybami. Na sushi. Na after. Na cydr każdego wieczoru.
I będę przeszczęśliwa, jeśli połowa z tego wypali. Taaaaaak się cieszę. Wracam w niedzielę. Z masą zdjęć.

poniedziałek, 3 października 2011

kłoda we własnym oku

Gardziłam opowiastkami o wakacyjnych romansach z przystojnymi, wyżelowanymi, ale jakże metroseksualnymi Włochami. Z obrzydzeniem i niezrozumieniem słuchałam o relacjach typu sex-friends. Nigdy nie wybaczę byłemu eks tego, że przez cały czas bycia ze mną miał za plecami inną, z którą był niby tylko dla seksu. Oceniałam tych ludzi i zapewniałam, że sama nigdy tak nie zrobię, nigdy taka nie będę. A okazałam się być dokładnie taka sama. Może jedynie w tym lepsza, że z góry założyłam, że ten związek nie przetrwa, że jest to taka przygoda. No i była. Ale czy aby na pewno to czyni mnie lepszą? Nie. Czyni mnie tylko wyrachowaną. Bo czy chciałabym dowiedzieć się, że mój niemiecki K związał się ze mną zakładając i nadając okres ważności nas? Nie. Nie chciałabym. A jednak jestem chamem i sama tak zrobiłam. Czy dobrze się z tym czuję? Nie. Przeżyłam świetny czas. Ale teraz ani przez minutę o tym nie myślę. Był dla mnie takim T. Z małymi modyfikacjami. Zawsze chętny spędzić ze mną czas, otwarty na moje propozycje i pełny własnych pomysłów. Tak, jestem suką.

niedziela, 2 października 2011

pamięc prawie doskonała

Przyznam, że po wczorajszych zajęciach byłam zmęczona cholernie. Oczywiście zamiast położyć się możliwie najwcześniej, to ja jeszcze w łóżku zaserwowałam sobie serial. Po trochę ponad 5 godzinach snu sądziłam, że umrę na dzisiejszych zajęciach. Zajęcia, o dziwo i na szczęście, okazały się ciekawe, przyjemne i co najważniejsze konkretne. Z wyjątkiem niemieckiego języka gospodarczego - męczę się na tych zajęciach. Głośno jak na targowisku, mało konkretów, więcej zamieszania niż zrozumienia nowych słówek i zagadnień. Do sedna. Po zajęciach nie byłam jakoś super zmęczona, pokusa była duża, więc wybrałam się do H&Mu. Sieciówka sieciówką, ale zawsze coś dla siebie znajdę. Gorzej z dostępnością rozmiarów. Dzisiejszym celem wyprawy (o czym przypomniałam sobie w trakcie buszowania między wieszakami) była koszula. Przymierzyłam kilka, nie zdecydowałam się na żadną. Za to w dziale dziecięcym coś na mnie czeka (jestem karakanem, i nawet ciuchy z działu dziecięcego na 164 są na mnie za duże..). W drodze na PKP przypomniałam sobie, że dopiero co marudziłam mamie, że koszul nie mam i zakupiłam jedną w poniedziałek.. Pamięć bywa ulotna. Po tylu godzinach niemieckiego, a może bardziej siedzenia i próbach ciągłej koncentracji, mózg przestaje pracować. A wczoraj spotkałam norweską parkę! Dość niecodzienne. Codzienne za to jest to, że za każdym razem, gdy słyszę ludzi rozmawiających w języku obcym, to chcę wiedzieć, a wręcz muszę, jaki to język jest. Wczoraj 10 min stałam na peronie, metr od owej parki. Najpierw przekonana byłam, ze to niemiecki (każdy słyszy, co chce słyszeć), później że szwedzki, by zwątpić i stwierdzić, że duński, co odrzuciłam, bo był zbyt mało gardłowy i za mało dziwnego r, może norweski. W efekcie nie mogłam rozstrzygnąć, ale szczęście się do mnie uśmiechnęło - usiedli w moim przedziale, a ja odważnie i zupełnie nie w moim stylu zapytałam wprost, czy to szwedzki. koniec tej jakże ciekawej historii.

sobota, 1 października 2011

świadomość

Ważna sprawa, żeby być świadomym tego, co się robi, co się mówi. I w gruncie rzeczy mam świadomość tego, jakie banalne kwestie tutaj poruszam, płytkie tematy, głupkowate zwierzenia. Ale! Blog jest dla mnie.Dwa- wmówiłam sobie, że moje życie jest bezproblemowe i tego się trzymam. Owszem, czasem dopuszczam do siebie głębsze przemyślenia, ale gdzieś w biegu dnia umykają mi. I jak już dostanę się do komputera, to w głowie nie pozostają żadne cenne uwagi dotyczące polskiej rzeczywistości. Bo chyba lubię porównywać. Te miesiące na Północy dały mi jakby możliwość postrzegania inaczej Polski i Polaków. Nie mówię, co jest dobre, a co jest złe, co się powinno robić,a czego nie. Co kraj,to obyczaj, ważna jest umiejętność adaptacji. Ale te miesiące w Szwecji otworzyły mi oczy na sprawy, którymi wcześniej nie zaprzątałam sobie głowy. Podobnie ze studiami.Czasem mam wrażenie, że im bardziej zagłębiam się w szwedzki i niemiecki, tym bardziej ciekawi mnie polski sam w sobie- metafory, skojarzenia, reguły- to o czym użytkownik języka ojczystego nie myśli,  bo nie ma takiej potrzeby. Czasem wydaje mi się, że staranniej dobieram słowa, że się czepiam (ale po cichu), że jestem małostkowa. Chyba chciałabym nabyć wiedzę teoretyczną o strukturze jęz.polskiego. Tak, tak, wiem. Ja to mam marzenia i zainteresowania. Moje 4500 idiomów szwedzkich nie wystarczają ;)

przemyśleń kilka

Podobno do macierzyństwa się dojrzewa. Zawsze twierdziłam, że chcę mieć dzieci. Nigdy nie było to przemyślane.Stwierdzam dziś. Wszyscy mają, ja też będę kiedyś mieć. Logisch! Od jakiegoś czasu myślę sobie, że nie dojrzeję do macierzyństwa, że nigdy nie zdecyduję się na poród (a przecież nikt dziecka za mnie nie urodzi), że nie wyobrażam sobie tej odpowiedzialności. Przeraża mnie to. Ale może takie wyznanie to kwestia bycia singlem i przekonanie o staropanieństwie? 'Bo kto by cię chciał?' Straszne lub nie, ale może do decyzji o dziecku trzeba dojrzeć, może potrzebuję czasu. Ciężko zresztą byłoby mi teraz o dziecka, jeśli kandydata na ojca brak. A może faktycznie nigdy nie podejmę tego kroku?

czwartek, 29 września 2011

kura domowa?

Czasy się zmieniają, a ja chyba ani przez chwilę nie marzyłam o skończeniu studiów i siedzeniu w domu, gotowaniu, praniu, sprzątaniu. Lubię sprzątać, lubię prasować, lubię nawet w kuchni eksperymentować, ale nie do tego stopnia, żeby robić tylko to. tym bardziej, że pichcenie nie zawsze mi wychodzi. Np dzisiaj zrobiłam pizzę twardą jak skała :) Wina przepisu - był zbyt wymyślny - i mleko i czosnek do ciasta. Co nie zmienia faktu, że zjadłam ją sama. Chyba pęknę. Planowałam jeszcze się uczyć, ale chwilowo tak mi niedobrze, że najchętniej leżałabym plackiem. Gdziekolwiek.

środa, 28 września 2011

poniedziałek, 26 września 2011

zakupy, zakupy, zakupy

Niedługo będę bankrutem. Chyba powinnam się leczyć. Jestem zakupoholiczką. Chyba. A może po prostu typową kobietą? Chociaż czy typowa kobieta kupuje tyle, ile ja? Ciężko stwierdzić. Łupem padła długo poszukiwana i upragniona kurtka wczoraj w Top Secret. Dzisiaj też koszula. Nie jedna. A na celowniku buty. Już żałuję, że ich nie kupiłam, ale do jesieni (biorąc pod uwagę dzisiejszą pogodę w środku dnia, nie mówię o 6 stopniach o 6.45 na dworcu w Siepaczowie w niedzielę ) daleko. Odzień wierzchnich typu wiosenno-jesiennego mam miliony. Kurtka, której zostałam szczęśliwą posiadaczką, ma mi służyć za zimową. Czy zimę w niej wytrwam? Zagryzę zęby i może dam radę. Koszul wciąż mało. I zamiast nich kupuję masę innych rzeczy.. Na celowniku też komin, naszyjnik (Mój ulubiony zgubił się podczas zabaw na trampolinie pewnego pięknego majowego dnia na imprezie z okazji roczku sera, u Andersa.) i sukienka. Stałam się troszkę sukienkoholiczką. Kupuję je bez większych okazji. Bo mi się podobają. To dla mnie niepodobne. Tzn że kupuję sukienki, bez zbliżającej się okazji, typu wizja ślubu (i wielomiesięcznego poszukiwania partnera na nie).
Ale nie tylko zakupy w mojej głowie. Stwierdziłam wczoraj po raz kolejny, że nienawidzę być w centrum handlowym. I to na pewno nie w weekendy. Nienawidzę tłumów, przepychających się a i do tego często śmierdzących ludzi, kilometrowych kolejek do przymierzalni, jeszcze dłuższych do kas, tłoku, tłumu, ześwirowania ludzi. Pewnie dlatego w tej galerii (otwarta 2 lata temu? największa w wielkim mieście) byłam do tej pory 3 razy - raz na lodach, raz odwiedzić koleżankę i wczoraj. Nie prędko tam wrócę. :) Zresztą ja wchodzę do tych sklepów, w których mam upatrzone ciuchy i wiem po co do nich wchodzę. Takiego łażenia bez celu po sklepach nie mam w zwyczaju. Wyjątek stanowi H&M.
Nie o zakupach być miało. Miało być o miłym spotkaniu. Nastąpiło wczoraj. Z dawno niewidzianą koleżanką. Ostatni raz rok temu? Półtora? Na pewno przed moim wyjazdem. Miło było, tym bardziej, że fajnie wymienić się wrażeniami z pobytu za granicą. Pogadać o różnych kulturach, zwyczajach. I zjeść sushi po milionie lat niejedzenia.

piątek, 23 września 2011

męki, bóle i co ino

Od jakoś 15 boli mnie brzuch? Żołądek? W każdym razie tamte rejony.
Nie dolega mi poza tym nic.
Stres? Przed jutrem? Sama nie wiem.
Czy ja wytrzymam inaugurację + 5 zajęć?? Jezusie, studia dzienne są błogosławieństwem, mówię ja, po 4 latach. Nigdy nie sądziłam, że to powiem. Ale na samą myśl o zajęciach od 9 do 19.15 jakoś źle mi.. Bo jak to się ma w porównaniu do dziennych = wtorki 15-16.30, środy 8 -9.30? Nijak. Otóż to.
Przeżyję. Odeśpię kiedyś.
Podobno trzeba coś robić. Żeby nie zgłupieć. Kształcić się dopóki ma się siły i motywację.
Trochę się cieszę, trochę nie.

wtorek, 20 września 2011

jak poznałem waszą matkę

Jestem uzależniona od seriali. Nie od telewizji. To różnica. Oglądanie seriali on line daje mi prawo wyboru. Serialu, godziny. Telewizja niekoniecznie. 
Wybieram seriale, które coś wnoszą do mojego życia. Śmieszą. Są życiowe. Pełne ironii. Ukrytej mądrości. 
Jak poznałem waszą matkę jest zdecydowanie jednym z moich ulubionych- śmieszny, życiowy. Na dobre i złe chwile. 
W ścisłej trójce jest są też Hoży doktorzy (niestety stety obejrzałam wszystkie sezony, kolejne nie są planowane)  i Dexter. 
Czysta krew jest dość odrealniona, ale z pewnością trzyma w napięciu i to jest dużą zaletą.
Chirurdzy trochę z braku laku. Nie tak śmieszni, nie tak życiowi.  Troszkę nijacy.

znalezione niekradzione

Jak byłam mała, zgarniałam z podłogi, półki, szafki każdy grosz. Bo znalezione niekradzione.
Wieki nie znalazłam niczego. Do któregoś pięknego dnia teraz w wakacje. Znalazłam 50 zł. Dużo nie dużo, zainwestowałam. Dopiero później ktoś mi powiedział, że powinnam była pomnażać majątek i kupić Lotka lub cuś. Zamiast niepewnej wygranej w lotka, mam te oto piękne kosmetyczki:

niedziela, 18 września 2011

przewrotnie

Chyba tęskniłam. Tęsknie. Ale nie co dzień towarzyszy mi tego świadomość. Za miastem. Za niezależnością. Wyrwę się chociaż na parę dni. Choć bilety z Gdańska śmiesznie tanie - 4zł, max 19 w jedną stronę, to polecę ze stolicy. Za 2 lub 3 tyg. Czekam na odp znajomej i na poniedziałek. Ciesze się i już jest mi źle i smutno, że lecę na tak krótko. Od środy do niedzieli. Bo wydatek duży bez względu na to czy będę 4 czy 7 dni, no ale skoro mam tylko 2 zajęcia na uczelni, to głupio oba opuścić. Już myślę i planuję, co zobaczę i dokąd pójdę. Wyspy? Slottsskogen i łosie? Botaniska? Spacer po Eriksberg? Dokądś na afterwork- z kolejkami i Szwedami czy swojsko i mniej szwedzko? Kanelbulle na śniadanie? Co z donutsami? Francuska kawiarnia z Anną? Wystawa w muzeum czy szwedzki film? 4 dni, milion planów. Biletów nadal brak. Czy Anders będzie jeszcze w mieście? Co z Javierem i obiecana wódką? Piwo z Simonem? Marta, Tomek, Anna? 
Jezu, jak się cieszę!

sobota, 17 września 2011

ciężki przypadek

Ciężko dogodzić, sprostać oczekiwaniom, a przede wszystkim wizjom i wyobrażeniem wszystkiego i na każdy temat. Bo On wie najlepiej. I skoro on wie, że tak jest, to to jest święta prawda. Jest tak i tylko tak. Kłaniać się i modlić do Najmądrzejszego.
Chyba dlatego starałam się o tę pracę w Wielkim Mieście. By znów uzyskać cień niezależności. Swoje pieniądze. I widzieć Jego raz na tydzień parę godzin.
Chyba też dlatego (nie mówię, że tylko dlatego) tak łatwo mi pomyśleć o rzuceniu wszystkiego w cholerę jasną i przeniesieniu się do innego miasta. Chwilowo dość nierealne, bo przecież 'studia są najważniejsze, Ty wiesz, co ja myślę o pracy', ale jeszcze trochę. 
Rzucić wszystko w diabły, zostawić Siepaczowo za sobą i być szczęśliwą. Gdziekolwiek. 
Nie jestem zwyrodniałą córką, doceniam wszystko, co dla mnie zrobili, ile we mnie zainwestowali czasu, poświęcenia, uwagi, pieniędzy. Ale to wcale nie oznacza, że ja przez całe życie mam im się kłaniać w pas i robić, jak Oni sobie tego zażyczą. Jak On sobie tego zażyczy. Czy o to chodzi w byciu rodzicem? 

czwartek, 15 września 2011

Saltholmen

Dokładnie rok temu patrzyłam na to, spacerowałam tam. Było pięknie. Zaskoczył mnie/ nas deszcz. I to ulewny. Przemoczona do suchej nitki trzęsłam się w Bengansie- T. poszukiwał winyli, a było po drodze do domu.. Marudziłam, że się przeziębię, ale tak zaczęły się nasze mniejsze i większe wycieczki po wszystkich kątach miasta. Nie żałuję ani jednej. Żałuję jedynie, że niektóre miejsca zobaczyłam tak późno. Że nie miałam okazji wracać do nich tak często, jakbym chciała. 
Jeszcze wtedy nie wiedziałam, jaki czar kryją w sobie wyspy.Wyprawa na wyspy czekała do mroźnego styczniowego dnia.
Rany, jak pięknie jest wspominać. Tak bardzo chciałabym zachować te chwile niczym żywe w mojej głowie, by cieszyć nimi gorsze dni.

wrześniowe odkrycie

Odkryciem września staje się... Linnea Henriksson i jej piosenka:
http://www.youtube.com/watch?v=ZBAXCF9XQ8E

Będę jej słuchać w kółko. Przynajmniej dzisiaj. Czas start. 

środa, 14 września 2011

i po bólu

Okazało się, że rozmowa była całkiem ok. Trwała ok 20-30 min, w tym częściowo po angielsku. Nie omieszkałam wspomnieć, że żyłam, studiowałam, spędziłam odpowiednio pół roku w Niemczech i rok w Szwecji. Czymś muszę nadrobić brak doświadczenia, umiejętności w obsłudze programów Microsoftu. I niby stres mały, bo szanse, że rzucę wszystko i przeprowadzę się do tego Dużego Miasta są nikłe. Nie są w stanie zaoferować mi pracy na pół etatu, a ja chyba nie jestem w stanie zrezygnować ze studiów, tzn znów kombinować i prosić o indywidualny tryb nauczania. Mogłoby się to źle skończyć. Fakt faktem ostatni rok, a ja mam (o dziękuję Ci panie Erasmusie!!!) tylko 2 zajęcia w ciągu całego tygodnia, ale ale rzuciłabym się w wir pracy, zapominając o szkole, magisterce.. Zobaczymy. To był pierwszy etap rekrutacji. Przede mną jeszcze rozmowa w jęz. szwedzkim, rozmowa w jęz. niemieckim, a następnie rozmowa z managerem. A może powinnam spolszczyć i napisać menadżerem? Zobaczymy. Póki co jestem zdeterminowana, by znaleźć pracę w Siepaczowie na 1/2 etatu. Jakkolwiek się to wszystko skończy, to zdobywam doświadczenie i wiarę w swój angielski - podobno nie jest taki zły. ;)

sądny dzień

Może przesadziłam z tytułem posta, ale! coś jest na rzeczy. Dzisiaj o 15 zadzwoni Pani z innego Dużego Miasta w celu przeprowadzenia ze mną rozmowy kwalifikacyjnej... Potrwa ona ok 20-30 min. Jakaś jej część będzie sprawdzała mój angielski. Czuję, że będzie to moja porażka. I czuję, że źle zrobiłam nie informując Pani w mejlu lub podczas pierwszej rozmowy, że jestem studentką studiów dziennych (i podyplomowych!!!), że nie jestem z tego Dużego Miasta ani z drugiego Dużego Miasta, tylko z mojego Siepaczowa, że mój szwedzki nie jest biegły, że mój niemiecki nie jest biegły, że nie znam się na niczym, że nie mam doświadczenia. Nie wiem, czy ta rozmowa to dobry pomysł. Boję się.

wtorek, 13 września 2011

krótka i (nie tak) namiętna przygoda

Z sushi. Odkrycie i miłość długo dojrzewająca. Brakowało mi odwagi i towarzysza. Dopóki nie odkryłam smaku sushi i fakt, że nie potrzebuję towarzyszy, bo sushi można wziąć do domu. Miłość buchnęła żarem w Gbg, właściwie nieśmiało zaczęła się w Sztokholmie. Pokochałam.I skakałam pod niebiosa, gdy odkryłam w Siepaczowym hotelu sushi koreańskie w menu. Bo w Siepaczowie koreańska firma się otworzyła i Koreańczyków na pęczki. No i zjadłam raz. Jakieś 2 miesiące temu. Nie ma opcji take away, więc czekałam do dzisiaj, żeby sushi skonsumować po raz drugi. Złudne nadzieje. Menu koreańskie nieaktualne. Sushi już w Siepaczowie nie zjem. Bo gdzie?

mądrości

mądrości z Chirurgów:
wiedza jest lepsza niż domysły, przebudzenie jest lepsze niż sen i nawet największe niepowodzenie, nawet najgorszy, najbardziej nieodwracalny błąd  jest stokroć lepszy niż niepodjęcie decyzji

poniedziałek, 12 września 2011

grzybobranie

Dokładnie rok temu, 12. września 2010, w niedzielę, znalazłam w szwedzkim lesie taki oto okaz grzyba:
Przeglądam zdjęcia ze Szwecji. Chronologicznie. Jestem dopiero na początku września. Czyli mam do przejrzenia zdjęć z 9 czy 10 miesięcy mojego życia tam. Czuję, że potrwa to wieki. A ja nie mam tyle czasu. Zdaje się, że mój laptop też umrze do tego czasu.
Komu w drogę, temu czas!

Grey's Anatomy

Wkręciłam się w kolejny serialowy tasiemiec. Tym razem padło na Chirurgów. Przygryzam orzechy laskowe do tego. Ubaw po pachy. Wymarzony wieczór. Prawie. Wcale nie.

...

Ktoś (nikt przypadkowy i nie przez pomyłkę) kiedyś (dobre paręnaście miesięcy temu )zupełnie bez powodu (a może z rożnych powodów) wysłał mi smsa o takiej treśći:
"Okazuje się, że ani udany związek, ani rodzina nie gwarantują nam spokoju ducha, nie są w stanie poskromić dzikości serca. Jakkolwiek spełnieni byśmy się czuli, jakkolwiek oddani komuś byli, wciąż pozostajemy osobnymi istotami, kierowanymi przez indywidualne żądze i pragnienia, pełnymi tęsknoty." 
Postanowiłam tę myśl zapisać, żeby zapamiętać, żeby do niej wracać. 

niedziela, 11 września 2011

miłe łaskotanie

Brodkowy koncert udany. Po koncercie wybrałyśmy się do pewnego bardzo latino klubu. Mimo że ja nie mam na tyle dobrej koordynacji, by wykonywać milion ruchów na minutę, był to trafny wybór. Trafny, by podreperować zaniżony poziom pewności siebie. M. stwierdziła dzisiaj: 'miałaś branie!'. W pewnym stopniu. Ale ktoś kiedyś powiedział, że nie należy się rzucać na pierwszego lepszego tylko dlatego, że wykazał nami zainteresowanie. Potwierdzam. Dystansu!

sobota, 10 września 2011

!!!

Ta piosenka jest fenomenalna. Pod każdym względem. 

Piękna. 

W wersji na żywo: 
http://www.youtube.com/watch?v=cQHJuSZTjkE

co to była za noc!

Brodka nawet zza krat brzmi dobrze, a nawet świetnie. Charyzmą zaraża niczym śmiechem. Przeudany koncert.
A Pan, któremu tak bardzo spodobały się moje czerwone spodnie i któremu filmowo napisałam nr tel na ramieniu, mam nadzieję, że się odezwie. Nie mogę przestać myśleć, kim on jest. Fajne uczucie.

Droga do domu minęła szybko i przyjemnie. Brodka może nas do chórku wziąć, a chłopaki muszą przestać jeździć z tymi mapami.

Ale to był udany wieczór i noc! :))

czwartek, 8 września 2011

szał ciał

Brodkowy koncert jutro w Wielkim Mieście!
Pogoda krzyżuje moje plany ubraniowe. Moja musztardowa sukienka albo będzie czekać na lepszą pogodę albo będzie musiała zgodzić się z typowo jesiennymi dodatkami. 
Brodki już się nie mogę doczekać. Z tego, co się orientowałam, była w tym roku dwa razy w Wielkim Mieście w ramach trasy Granda, ale ja wtedy byłam na (nie tak) dalekiej Północy. I w końcu się doczekałam!
Juhu! Włączę teraz płytę w ramach rozgrzewki przedkoncertowej i przymierzę mój jutrzejszy strój. :)

środa, 7 września 2011

kroplą deszczu

Jesień zapukała dzisiaj do drzwi Siepaczowa. Nie wiem, jak w innych regionach Polski, ale tutaj zaczęło padać w nocy i jeśli ustaje, to tylko na chwilę. Jesiennie. Nawet bardzo. A dopiero przedwczoraj wzięłam moje kalosze z auta i włożyłam je do szafy. Niepotrzebnie.
A kroplą deszczu, bo to piosenka Gabriela Fleszara, który ni z gruszki, ni z pietruszki pojawił się w sobotnich castingach do The voice of Poland. Starszy, mężniejszy. Nie wiem, czy wciąż, czy teraz, ale był niezmiernie skromny. Mimo sukcesów odniesionych na początku stulecia. Skromność mi imponuje.
Kroplą deszczu.
http://www.youtube.com/watch?v=itMrhTp52BY

wtorek, 6 września 2011

komary

Znów jestem spuchnięta, opuchnięta i czerwona. Zachciało mi się jeziora. O komarach nie pomyślałam. Czerwone plamy na nogach znikną za parę dni. Na miksturę pt ocet z wodą się nie godzę, będę cuchnąć pewnie 4 miesiące tym octem. Zatem dziękuję i dzielnie przyodziewam długie spodnie. Załapałyśmy się na niedzielny zachód. :)

niedziela, 4 września 2011

zakochałam się

Zakochałam się. W tej pani. Znów. Jej głos. Jej muzyka. Uwielbiam!! Kolor włosów też. Do tego stopnia, że momentami żałuję, że zrezygnowałam z bycia rudzielcem na rzecz ombre hair.

Słuchać i rozkoszować się. Każdym dźwiękiem.

http://www.youtube.com/watch?v=am6rArVPip8

sobota, 3 września 2011

:/

Nienawidzę takich chwil, dni, kiedy pogoda jest idealna, ja mam milion pomysłów na spędzenie czasu: wino w lesie, wino na balkonie, wino gdziekolwiek, leżenie w lesie, na trawie, na łące, nad jeziorem, spacer, rower. A nie mam z kim tego czasu spędzić. Do dupy :/

porządki

Pisząc tytuł posta ' porządki' dopisać chciałam 'wiosenne'. Bo porządki takie duże robi się chyba wiosną. Nie zawsze. 
Mój mały czerwony burdelek zajmuje niewiele mebli. I nawet gdybym chciała zrobić przemeblowanie, to się nie da. Szafa zajmuje 1/4 pokoju. Na 3/4 długości ściany, kolejna 1/4 to półki na książki. Poza tym sofa i stolik. Kuniec. I w tej szafie wczoraj spędziłam właśnie długie godziny. Szafa bez dna. Drabina okazała się pomocna, moje kończyny górne nie są jednak na tyle długie, by zgarnąć resztki kurzu z całej górnej półki. Górna półka zajmowana jest od lat przez segregatory i wuchtę notatek. Dziękuję Ci Dąbrówko, dziękuję Ci klaso dwujęzyczna! Żal mi wyrzucić notatek  ton kser z geografii, historii, fizyki i matematyki. Bo są po niemiecku. Nigdy nie wiadomo. 4 segregatory z kserami z niemieckiego też są ważne i zawsze mogą się przydać.  Podobnie jak gramatyka porównawcza języków skandynawskich, sagi islandzkie, Wirtschaftsdeutsch, wiedza o Szwecji i wszystkie materiały na szwedzki. Muszą tam być. Dobrą miejscówkę od lat zajmuje także moja kolekcja kartek pocztowych zbieranych w czasach młodości. No przecież nie wyrzucę kolekcji kartek Anne Geddes! Karton z pokojowymi bibelotami- ramkami w niezliczonych ilościach, wzorach i kolorach, świeczkami, wazonikami.. 
Dzisiaj zajęłam się segregowaniem biżuterii. Zostają 'działy' z ciuchami. To wymaga czasu. I cierpliwości. Bo może jeszcze to kiedyś założę.. I co zrobić z tymi, których nie założę? Allegro? A miejsca w szafie brak. Przestawiać z kąta w kąt też nie chcę. W worki pakować i do piwnicy? To zupełnie nic z tym nie zrobię. Kurtki w jednej części szafy na wieszakach, bluzy, sukienki w drugiej, koszulki, koszule, bluzki w trzeciej. Swetry na półce. Miejsca brak! Na torebki też. 
Ciężkie życie leczącej się samozwańczej zakupoholiczki i wciąż młodej zbieraczki wszystkiego.  
Postanowiłam za to, że dzisiaj mój pokój będzie na cycuś glancuś. Będzie? Sama wątpię..

piątek, 2 września 2011

ulubione!

Jestem serożercą. Pleśniowy, smażony, żółty, z dziurami, bez dziur, biały, feta. Uwielbiam sery. I jem praktycznie codziennie kanapki z serem. Stety niestety mają milion kalorii. Ale kto liczy kalorie? Ważna jest uczta dla podniebienia. Tak jak ta dzisiejsza.

Dzisiaj w szale euforii pozwoliłam sobie na długodojrzewającą szynkę. Połączyłam ją z brie. A to wszystko na moim ulubionym ciemnym chlebku cebulowym. Do tego oliwki. Niebo w gębie!!



Serożerca pozdrawia!

dziwna?

Czy jestem dziwna tylko dlatego, że czytam książki (już tylko i wyłącznie) po szwedzku lub niemiecku? Tak założyłam sobie kilka lat temu, chyba wtedy, gdy zaczęłam studia i zorientowałam się, że będę czytać to, co mi każą, a niekoniecznie wszystko z tego będzie miłe i przyjemne i fajne.
Czy jestem dziwna tylko dlatego, że budzę się i biorę do ręki książkę z 4500 szwedzkimi idiomami i czytam je sobie na głos, a następnie zaznaczam te, które znam?
Czy jestem dziwna tylko dlatego, że codziennie dostaję listę 5 słówek niemieckich z ich wyjaśnieniem po niemiecku od mojego byłego ex? A słówka owe przepisuję i sobie czytam.

Pewnie jestem. Cóż, tak właśnie robię. Takie mam hobby. Jedni pieski, kotki, inni piłka, pływanie, wyszywanie, haftowanie, a ja? A ja nie.

czwartek, 1 września 2011

narcyz

Każdego dnia patrzę w lustro i stwierdzam, że znów fajne wyglądam. I patrzę w to lustro i we mnie samą jeszcze kilka razy i znów stwierdzam, że fajnie się ubrałam, że mam fajny styl. W końcu. Kupuję ubrania, które mi się podobają, nie wydaję na nie fortuny, nie kupuję za często, raczej  wyszukuję w mojej szafie bez dna ciuchy, których nie miałam wieki i wietrzę je. Mały dodatek, inna fryzura, kwiat w panterkę, trapery całoroczne za kostkę, torba w ręce, torba na ramieniu i .. jest jakoś zupełnie inaczej. Fajnie. Bawię się. Nie przejmuję się. Żadne szaleństwa na dużą skalę. Nie byłabym sobą. A i Siepaczowo by huczało. Ale ubieram to, co chcę, w czym czuję się dobrze, co mnie się podoba. Nie myślę, co powiedzą inni ani o tym, że nikt się tak nie ubiera. Odnalazłam siebie? A może przez to, że podobam się sama sobie, wyraża się to, że jestem szczęśliwa sama ze sobą, ze swoim życiem, sowimi decyzjami? Narcystycznie bardzo. Ale może tak trzeba? Lubić siebie. Nie patrzeć na innych, myśleć o sobie. Z umiarem. I wtedy jest ok?

smerfnie

Dzisiaj mija rocznica zdobycia przeze mnie prawka. Po stratowaniu krawężnika, zgubieniu kołpaka i parkowania w odległości 5 cm między innymi autami, zdobyłam prawo jazdy. 5 lat temu! Śmigam moim niebieskim pudełkiem po okolicy, ale dopiero wczoraj ruszyłam do Wielkiego Miasta. Babcia, gdyby się dowiedziała, odmawiałaby Zdrowaśki przez pół wieczoru. Dlatego nie wiedziała. Cel wyprawy: SMERFY! :)

51 zaoferowało nam seans o 20 w wersji 3D. :) Z Nachos w jednej ręce i Colą w drugiej. Milion kalorii i kupa śmiechu. Zabawnie, lekko, odprężająco, ale nie odmóżdżająco. :)

W H&Mowym raju łupem padło to oto cudeńko. Najsmerfniejsze ze smerfnych! :)

tył z guziczkami 
Reasumując- smerfna wyprawa! :))

wtorek, 30 sierpnia 2011

Ohrwurm

Chodziła za mną. Ostatnio gadałam z mamą przy włączonym telewizorze i jakimś kryminalnym filmie (moja mama chyba tylko takie ogląda, ja protestuję i od 12. czerwca nie włączyłam telewizora) i leciała ta piosenka. Zupełnie nie mogłam skojarzyć sobie tytułu lub wykonawcy, ale mam ją.

Włala!
http://www.youtube.com/watch?v=4N3N1MlvVc4

Znacie?

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

sport to zdrowie

Jedyną przeze mnie uznawalną formą sportu są: spacery + rower. Ewentualnie jogging, ale raczej rzadko i w przypływach Bóg wie czego. Nie żebym spacerowała jakoś często.. Za to rowerem jeździłam ostatni raz minimum rok temu. Spacery są ok. Wczorajszy też był ok. Długi niesamowicie. Mimo że między osiedlami i domami, to przyjemny- trasa długa i mi nieznana. Wzięłam aparat- uwieczniłam ślimaka. Zrobiłam kilka zdjęć, ale okazało się, że wyszły zamazane..Trochę pokombinowałam i jest wyraźny ślimak :)

 
Pan Ślimak w przybliżeniu

 
Jego trasa
Mućki na łące

:/

Czy mój brat wydorośleje? Czasem mam wrażenie, że to ja jestem tą starszą. Zawsze muszę ustępować. Zawsze to on na mnie krzyczy, wyzywa, nie słucha. Nie da sobie powiedzieć. Ciężko. I za każdym razem, kiedy wydaje mi się, że jest lepiej, że się dogadujemy, znów to samo. 
Czasem jest naprawdę ciężko. Nigdy nie miałam z nim super kontaktu i już pewnie nigdy mieć nie będę. Szkoda.

niedziela, 28 sierpnia 2011

emerytka

Właśnie koleżanka nazwała mnie emerytką, bo napisałam na jej propozycję spaceru odpisałam: tak daleko? ;) Cóż, tak się składa, że ja lubię spacery,a le w lesie, a niekoniecznie między blokami i domami. Chcąc nie chcąc - jadę. Nie da mi żyć. Chce wiedzieć, jak było na panieńskim u M, na którym i ona być by mogła, gdyby nie incydent sprzed wieków. Przyjaźnie bywają krótkie.


Wsiadam do auta i na spacer- spalić alkoholowe miliony kalorii.

sobota, 27 sierpnia 2011

tam gdzie rosną poziomki

smultronsställe to po polsku miejsce które bardzo się lubi, a dosłownie - miejsce, gdzie rosną poziomki. Wczoraj wyrosły w moim domu. Dzisiaj w miseczce z płatkami i mlekiem. Jezuuu, nie pamiętam, kiedy jadłam ostatni raz poziomki. 

Popołudniowo-wieczorną porą wybieram się na panieński. Do Wielkiego Miasta. Strach się bać, co to będzie. Dobrze, że uniknę nocnego wracania pociągiem. Mogłabym nie być w stanie. Się okaże zresztą. Myślę tylko o tym, jak przetransportować sukienkę w taki sposób w torebce/ pociągu, żeby się nie wygniotła i żebym nie musiała jej prasować i/ lub nie wyglądała jak pół dupy za krzakiem. Mama coś wymyśli ;)

piątek, 26 sierpnia 2011

słońce

W tym roku nie byłam ani razu na plaży. Wstyd się przyznać. Oprócz tego kilkugodzinnego plażowania nad Bałtykiem, nie miałam okazji opalać się i leniuchować w słońcu, od kiedy wróciłam do Polski 12.czerwca dokładnie. Usłyszałam, że dzisiaj jest/ był najgorętszy dzień lata. Wzięłam książkę do ręki i postanowiłam na ławeczce za domem poczytać, a przy okazji złapać trochę słońca. Okazji nie będzie już przecież wiele. Mankell wciąga jak szalony. Zaczęłam 'Hundarna i Riga'- planowałam delektować się książką, ale hmm 1/3 już przeczytana.. ;)

środa, 24 sierpnia 2011

bloody good show


Zaczęłam oglądać. Czwarty sezon. Piąty odcinek. Idzie mi szybko i sprawnie. 4 odcinki, które są na serialeonline.com zostały mi do obejrzenia.
I senna się robię. Nie żeby był nudny. Poszłam spać wczoraj po 23 i wstałam dzisiaj o 8.30, czyli snu wystarczająco. A jednak.

wrzos

Dawno nie było mnie w lesie. Ok, byłam w niedzielę ponad 40 min i padłam ofiarą komarów. Wczoraj zaryzykowałam, wybrałam się znów. Wybrałam inną trasę- krótszą. I wypsikałam się jakimiś sprejem na komary i kleszcze. Od stóp do głów.
I wzięłam wrzos do domu. Podobno ususzony zabija miłość. Moją musiał zatem zabić zanim wiedziałam czym miłość może być. Ususzę znów.


Za to na stole w altanie zastałam taki oto widok:

Miłego dnia!

wtorek, 23 sierpnia 2011

to straszne

To straszne. Coraz częściej myślę o tym, że nie chcę tutaj mieszkać. Może nie tyle, że nie chcę, ale że nie chcę, żeby każdy mój krok był kontrolowany. Nie chcę do końca życia mieszkać w mojej kliteczce z rodzicami za ścianą. Nie chcę mieć 28 czy 32lat i słuchać co Oni/ On ma do powiedzenia na każdy temat, bo On wszystko wie najlepiej, ' mówię ci, że tak jest, to mnie słuchaj'. Może dlatego skrycie życzę samej sobie, żebym nie znalazła zadowalającej pracy w Siepaczowie czy Pobliskim Dużym Mieście. I myślę, że to straszne. Bo powinnam czuć swego rodzaju wdzięczność za wszystko, co dla mnie zrobili, za każdą wydaną złotówkę, za spełnienie każdej zachcianki, za danie mi tylu możliwości. A mimo wszystko nie chciałabym mieszkać z nimi w domu do końca życia, albo dopóki nie znajdę kandydata na męża - długa droga do tego.


Gdzie będę za rok? O czym będę myśleć? Co będę robić?

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

krótki przegląd

Brakuje mi czasem, czasem często takiej zgranej paczki znajomych. Bo słowa 'przyjaciel/ przyjaciółka' unikam jak ognia. Czasem brakuje mi spontanicznych wieczorów z butelką wina, grillów, wypadów nad jezioro, przejażdżek rowerami, wypadów do pubu...
I im więcej nad tym myślę, tym trudniej zebrać tych ludzi jakoś do kupy..
- A. znamy się od zawsze, starsza ode mnie, była sąsiadka, na dobre i na złe, przeszłyśmy razem wiele- narodziny (jak się okazało na roczku- jej przyrodniej) siostry, rozwód jej rodziców, wyprowadzki, przeprowadzki, rodzinne wzloty i upadki. Zaraża śmiechem i uśmiechem. Wiecznie nieszczęśliwie zakochana oddaje się pracy. Po 5 latach niegadania umiem z nią gadać o wszystkim. Zachęca do otwartości swoją szczerością, bezpośredniością i otwartością. 
- K. znamy się od zerówki. Taka starsza siostra, której nigdy nie miałam, chociaż jest moją rówieśniczką. Szczęśliwa mężatka zaaferowana relacjami pt mąż - teściowa-ona. Nieomylna. Wiem, że zawsze dobrze doradzi. A ja zawsze wybieram to drugie rozwiązanie, by przekonać się, że  K. miała znów rację. Każde spotkanie odbywa się przy butelce/ lampce/ szklance/ kieliszku alkoholu. Kulturalnie i na luzie.
- M. - jej nie potrafię rozgryźć. Czasem stwierdzam, że jest dziwna. Jest w niej tyle rzeczy, których nie rozumiem. No ale trwamy.  Choć nie tak długo. Jakoś od LO.  Chodziłyśmy razem do klasy do gimnazjum, ale dopiero w LO zaczęłyśmy być ze sobą bliżej. Pociągi i PKP zbliżają ;)Teraz jak to napisałam, to stwierdzam, że trwamy tak już dobrych parę lat.
- M. - od niedawna. Polubiłam ją. Mimo wszystko. W sumie nie wiem czemu dodałam to 'mimo wszystko' - może dlatego, że na pierwszy rzut oka nie wygląda na przyjacielską. Ambitna. Inteligentna. Beznadziejnie zakochana, nie daje sobie przepowiedzieć, że władowała masę czasu i uczuć w kawał gnoja. Gaduła. Czasem aż za bardzo. Problemami przyćmiewa czasem urok wspólnych wieczorów. Wyimaginowanymi problemami. 
- J. - jakoś tak dopiero po skończeniu LO zbliżyłyśmy się do siebie. Mamy zupełnie różne zainteresowania, studiujemy zupełnie inne rzeczy. A jednak dogadujemy się nieźle. Powie, poradzi, wysłucha. No i wyzwie. I to tak, że się nie odzywa od prawie miesiąca. Musiałam ją naprawdę zezłościć, bo J. nie ma w zwyczaju wkurzać się tak bardzo. Ja jestem uparta i pierwsza ręki nie wyciągnę. To był jej pierwszy wybuch i nasze pierwsze ciche dni. W piątek jej urodziny. Wyślę smsa.


Dziwnym trafem nie wymieniam tu M. i A. ze studiów - mam wrażenie, że te znajomości nie przetrwają do po studiach. Ciężko mi zaliczyć do grona najbliższych A. z Greifswaldu czy A. z Goeteborga. Odległości są głupią przeszkodą. 

Może to przez nikłe i małe i dość stałe grona znajomych, nic nie trzyma mnie tutaj tak bardzo. Może dlatego tak łatwo było mi rzucić wszystko i bez wahania spakować 49 kg ciuchów i wszystkiego, by wyjechać na 10 miesięcy do Szwecji?  Może dlatego z taką łatwością mówię o tym, że pracować będę tam, gdzie znajdę pracę? 


Bo czasem myślę sobie, że znajomi teraz są, za miesiąc ich nie ma. Życie mam tylko jedno, nikt go za mnie nie przeżyje, nikt mi nie zapewni, że będzie dla mnie zawsze i wszędzie.