poniedziałek, 31 października 2011

zapachy

A jeśli już pachnieć, to tylko tym: 
Chanel Chance, woda perfumowana. (jest też woda toaletowa (nie tak intensywna i różni się zapachem, bo ma troszeczkę inny skład) i woda odświeżająca (do której nie mogę się przekonać, flakon stoi już wieki, a ja mam wrażenie że to nie jest mój Chanel Chance, bo taki inny..))Zapach najpiękniejszy z pięknych. Na każdą chwilę, na każdy dzień. Trwały. Marka robi swoje. A ja dumnie zużywam już trzeci flakon z rzędu.

Na letnie upały lubię DKNY, 'zielone jabłuszko'- świeże, delikatne, a jednak trwałe i intensywne. 

A na randki polecam Euphorię Calvina Kleina- bardzo silny zapach, bardzo kobiecy. Kiedyś nawet Mama powiedziała, że jestem za młoda na takie perfumy. Nieprawda! Prawda za to, że nadają się wg mnie na wieczorne wyjście. Bo są intensywne i może nawet duszące. 

muzycznie

I ta piosenka też jest piękna. :


http://www.youtube.com/watch?v=df2K91QSqJE&ob=av2e

przyjemności

Czasem warto sobie pozwolić na chwile spontaniczności i przyjemności. W sobotni wieczór unosił mnie alkohol. Mojito zrobiło swoje. W niedzielę dość spontaniczny wyjazd do Dużego Miasta, mimo że długi, okazał się całkiem udany. Z masą jedzenia (hotdogi na Orlenie, ciasto, Caramel Macchiato!! w CoffeeHeaven, tortille w Maku), zakupami (mam dość futrzaną czapkę i piękny sweter :) )i kinem (Baby są jakieś inne - nie tak fajny). Fajne godziny w gronie znajomych. Miła przerwa od niemieckiego, w którym się zagrzebałam kilka dni temu.

piątek, 28 października 2011

long day

Moje obrabianie (jakbym się na tym znała!) i wybieranie zdjęć do wywołania zajmuje mi wieki. Ciągnie się niemiłosiernie. Postanowiłam, że do końca roku album będzie gotowy. Możliwe nawet, że albumy. Bo zdjęć do wywołania mam dużo. I wywołanych też dużo. W końcu przez 10 miesięcy na obczyźnie wiele się zdążyło wydarzyć. Było co dokumentować. Mam zdjęcia wszystkiego- mnie i zabytków, jedzenia, tabliczek, zwierząt. Wszystkiego, co chciałabym zapamiętać. Bo pamięć jest ulotna. A ja nie wiem, czy wrócę do Goeteborga na dłużej. Dłużej niż tydzień, dłużej niż miesiąc. 
Od powrotu ze Szwecji uzbierało się też dużo innych zdjęć. Też czekających na wywołanie. Szwecja ma pierwszeństwo.

nie do wiary

A więc mam motyla w pokoju. Mo-ty-la!! W środku jesieni. Motyl. W moim pokoju. Nie wiem, jak, skąd i dlaczego. Ale jest. 
Na zdjęciu zamazany bardzo: 

środa, 26 października 2011

ciężkie życie

Trudne bywają relacje rodzic - dziecko. Moje na pewno. W. ma milion ale do mnie. Że chodzę obrażona, że nie gadam z nimi, że krzyczę na mamę. Odwalił akcję mojego życia, czego się spodziewa? Moje zaufanie spadło. A on jak zwykle na każdy temat ma swoje zdanie. Nie usłyszę pewnie nigdy: gratuluję, ale przemyśl,czy to jest odpowiedni czas,  tylko: rób jak chcesz, ale nie, ja jestem na nie.
Nigdy nie usłyszę przepraszam. Usłyszę krzyk i 'koniec dyskusji'. I to, że kiedyś im podziękuję. Nie wątpię. Nie wątpię też w to, że trudno jest być rodzicem. Ale czasem może należałoby po prostu wysłuchać drugiej strony, zainteresować się, co ma do powiedzenia. Czasem, niektórym, przychodzi to ciężko. Nie tylko rodzicom.

A na pocieszenie Chirurdzy. 

wtorek, 25 października 2011

nowy etap

Dostałam pracę. Wczoraj miałam 2,5 godzinną rozmowę kwalifikacyjną, połączoną ze sprawdzeniem znajomości niemieckiego, a dzisiaj dowiaduję się, że mam pracę. Zaczyna się coś nowego. Duże wyzwanie dla mnie. Mojej samodyscypliny lub jej braku, moich studiów wszystkich (i szwedzki i podyplomówka z niemca). I pytanie- czy dam radę? Podołam? I czy to jest to, co chcę robić? Najpierw na 3miesiące na okres próbny, więc może nie ma czego się bać.

niedziela, 23 października 2011

stres

Żołądek mi się skręca z nerwów chyba od 16. A może od po 13? Może zaczął się skręcać zaraz po tym, jak zdezerterowałam z zajęć? po raz pierwszy w życiu (tak, tak, przez 4lata liceum ani razu nie poszłam na wagary, nie dokonałam tego też przez 4 lata studiów)?  W każdym razie stresuję się niezmiernie. I jutro chyba będzie apogeum. Trzymać mocno kciuki! Życzyć powodzenia. I oby się udało!!!

piątek, 21 października 2011

Jezu, jakie to piękne!!!

Swoją drogą wczoraj chyba godzinę zastanawiałam się jakie płyty zamówić. Bo zamówić chciałam dwie. I zamówiłam dwie. Ale jedną dla brata, jedną dla mnie. Brat nie był przewidziany, ale ja nie potrafię się zdecydować. Nowa płyta Florence zamówiona, ale walczą dalej: Siesta 7, Smooth Jazz Cafe i Northern Living 2. Sigur Ros też chciałabym, płytę Takk, ale nie jest dostępna nigdzie (oprócz Allegro, ale boję się, że w moje ręce trafi tania podróbka z Hongkongu). A byłoby fajnie ją posiadać. Choćby po to, żeby sobie przypomnieć jaką udręką była nauka staroislandzkiego na uniwerku i jak fajnie było uczyć się islandzkiego w Gbg, jak już coś rozumiałam i potrafiłam przetłumaczyć na szwedzki ;) Selah Sue płytę też chciałabym posiadać. Ale Empik też jej nie ma. Lykke Li chciałabym. Lista długa, a ja dzisiaj wydałam 8dych na hmm 2 pomadki i maseczki..? Taa, konsekwencja w postanowieniach i planach.
Co ciekawe od rana, a jest 16.22 nie zjadłam nic  i chyba nie czuję głodu. No ale zjem. Głównie po to, żeby mieć wymówkę na oglądanie serialu ;)

czwartek, 20 października 2011

mała duża zmiana

W natłoku złych emocji mocno buzujących we mnie, złości na cały świat, wizji pisania po raz trzeci!!! tego samego innego słowami, doszłam do wniosku (w minionym tygodniu), że przestałam lubić mój pokój i że potrzebuję zmian. I to natychmiastowych.
Wymyśliłam inne firany. W sumie wymyśliłam zasłony, ale 1. mój pokój jest mały, 2. z jednej strony okna łóżko, z drugiej książki. Wymyśliłam i kupiłam. Materiał na firanę. I teraz mam (dziękuję Pani D za ekspresowe szycie - w poniedziałek nabyłam, w środę zaniosłam do zrobienia, dzisiaj wisi już!) zasłonofiranę, dokładnie taką, jaką chcieć miałam. (W szwedzkim klimacie, o tak!) Z grubego lnu, białą, na takich 'szelkach', bez ozdób, bez niczego. Zupełnie inny klimat ma teraz ta moja  czerwona klitka. Nieprzezroczysta zasłonofirana pasuje idealnie do klimatu plakatu Roberta Doisneau i obrazów z motywami Paryża na moich krwiście czerwonych (może stąd ta złość?) ścianach. I nową poduchę też mam. Z materiału zasłonofiranowego. Z piękną wstążką? Tasiemką? Wstawką z .,. Jest fajna.

mądrze gada

Ktoś kiedyś powiedział, że

na stare lata nie będziemy żałować tego, co zrobiliśmy, tylko tego, czego nie zrobiliśmy. 

Coś w tym jest. I myślę sobie- za mało robię, za mało działam, za mało się uczę, za mało poznaję, za mało podróżuję po okolicy, Polsce, świecie, za mało udzielam się w życiu kulturalnym. Za bardzo zamykam się na swój własny mini światek, głównie w czerwonych 4ścianach, w małym Siepaczowie, w którym niewiele jest do roboty. Za często coś odkładam. Mam czas, jestem młoda.

środa, 19 października 2011

małe rzeczy

Mój brat za każdym razem, gdy go odwiedzam, rzuca na pożeganie ' Uważaj na siebie' albo ' Jedź ostrożnie'. I mimo że rzucone ot tak wiem, że jest szczerą prośbą. Wyrazem troski. Bo dla niego na długo będę Sarną, Sarenką, Kokochą i Brzeszczotem. Młodszą siostrą, na którą trzeba uważać.I to tak chyba jest, że wszelkie ciepłe uczucia przemyca się często niepostrzeżenie. W drobnych gestach. Rzuconych niby od niechcenia słowach.

żadne tam kurzozbierajki

W którymś momencie (nie jestem w stanie sobie przypomnieć, kiedy to nastąpiło i nie chodzi o to, że jestem Bóg wie jak stara albo że jeżdżę 3x do roku na wypasione wakacje) przestałam przywozić z moich wyjazdów typowe bibeloty dla turystów made in china  typu piramida w śniegu (w Afryce mnie nie było). Przywożę rzeczy praktyczne dla rodziny w ramach mini upominków i jeszcze praktyczniejsze dla mnie. Z Niemiec moje ulubione i najlepsze na świecie szampony do włosów, których nie widziałam nigdzie indziej. No i słodycze. I gdyby Coca Cola waniliowa nie ważyła tak dużo pewnie też bym ją transportowała do Polski. Ze Szwecji książki, czasopisma (dla żywo zainteresowanych językiem szwedzkim, moje ulubione!). Ciuchy zawsze i zewsząd. Z ostatniej wizytacji w mieście Posejdona (chwilowo w SPA) uległam po raz kolejny i zakupiłam marynarkę w stylu 'końskim' :D i sukienkę (moje nowe hobby - kolekcjonowanie sukienek). Przywiozłam też cydr!! Uwielbiam cydr! I będąc w Szwecji piję tylko i wyłącznie cydr! I żałuję, że zamknęli (doszły mnie słuchy) punkt sprzedaży i pijalnię cydru  w Wielki Mieście, bo nie zdążyłam go odwiedzić. A cydr to Szwecja. Podobnie jak kanelbulle- typowe 'drożdzówki' szwedzkie (duńskie też). Tyle! Będę teraz jeść i pić i dexterować.

:)

J się śmieje. Nie uśmiecha, a śmieje. Głośnym śmiechem bajkowego Goofyego. Ale ona dzisiaj kochana była!

wtorek, 18 października 2011

zwyczaje.

Z A spotykam się po raz kolejny w Sorelli. I właściwie już nie pamiętam, żebym widziała się z nią w innym miejscu. To fajne uczucie mieć pewnego rodzaju zwyczaje, tradycje. Stałe punkty. Jest do czego wracać. Są punkty oparcia. Może spotkania we włoskiej restauracyjce raz na parę miesięcy nie uchronią mnie od zła całego świata, przeciwieństw losu, niepowodzeń, ale fajne mieć pewne tradycje. Sorella kojarzy mi się z A. KFC i Twistery z A, Kserowanie wszystkiego co się tylko da, tak 'na zaś' i ' bo lepiej mieć' też z nią. K z alkoholem. Bo prawie za każdym razem, gdy do niej idę, zabieram wino ze sobą. No chyba że zapowiada się, że będzie mnie częstować zrobionymi przez nią samą mocno alkoholowymi trunkami. M to koktajl truskawkowy. Szwedzka A to 'det franska', bo nigdy nie nauczę się poprawnie (czy. poprawnie wg A) wypowiadać nazwy sieci kawiarni w Götet.
Dziwnym trafem te mini tradycje związane są z jedzeniem. Mimo że ja raczej nie należę do osób celebrujących posiłki. Przeciwnie. Najchętniej na kolanie, z kubkiem herbaty na/w łóżku, byle jak.

groźnie niegroźnie

Tytułem wstępu krótka chronologia: Po harówce pt praca na 2zmiany+ wyjazdy typu wycieczki (kupię karton zabawek, sprzedam w Turcji, kupię tam coś, sprzedam w Czechosłowacji), 15 czy 18 lat temu Rodzice kupują budynek, który przed wojną był urzędem miasta i gminy. Uzyskawszy milion zezwoleń otwierają firmę. Z roku na rok inwestują. Głównie w działki, ziemie. Ale i poszerzają asortyment, otwierają nowe punkty. Jest to typowa rodzinna firma. Sklepy żadne typu markety, ale takie małe sklepiki, takie, których na rynku coraz mniej i których prowadzenie coraz mniej się opłaca. W tej chwili sklepy są w Siepaczowie i okolic(zn)y(ch) (wioskach). I wszystko byłoby (jednak nie tak) pięknie, gdyby nie fakt, że od kilku tygodni pod jednym ze sklepów pojawia się dziwne auto. Nie tak pięknie, że np auto w piątek miało zaklejone tablice rejestracyjne. A dzisiaj uciekało przed Tatulcem. Z opowieści Tatulca brzmi jego pościg niczym z całkiem niezłych filmów kina akcji. Ale! Ma markę auta i zapamiętał numery rejestracyjne (wcześniej zostały spisane- raz błędnie, raz nie kompletnie). Szczęście w nieszczęściu, że i policja z Tatulcem i Rodzeństwem zaprzyjaźniona, więc Pan nawet dzisiaj prywatnie udał się w pościg. Bezowocnie, ale jednak. Strasznie niestrasznie, groźnie czy nie, lepiej żeby sprawa się wyjaśniła. Tata osiwieje, pracownice ze stresu zaczną protestować, ja zacznę się martwić. Już się martwię. Bo to dziwna akcja.

niedziela, 16 października 2011

depresja?

apatia, smutek, lęk, tęsknota, lenistwo, brak ochoty na cokolwiek, strach, samotność, wieczny głód, wieczna niemoc
nadmiar wolnego czasu i jego skutki
muszę się ogarnąć, bo jeśli zbliżające się tygodnie będą jak ten mijający, to stracę:
to nieliczne grono znajomych, od których skutecznie się odgradzam,
a tym samym możliwości i chęci opuszczania domu,
resztki motywacji do ukończenia studiów,
resztki motywacji do ukończenia choćby pierwszego rozdziału pracy mgr,
ochotę na nowo zaczęte studia,
ochotę na naukę,
ochotę na wstawanie z łóżka,
ochotę na dbanie o siebie w stopniu umożliwiającym pokazanie się publiczne ludziom w razie potrzeby,
resztki motywacji na trzymanie się złotej zasady niejedzenia makaronów,  ryżu, białego pieczywa, czekolady, słodyczy, chipsów (3ostatnio wymienione zupełnie mi się nie udają)
ochotę na życie.
tracę.
nadmiar wolnego czasu temu sprzyja. zdecydowanie. za bardzo.
jest tyle rzeczy do zrobienia, na studia, w domu, w pokoju, dla siebie. i tak mało. tak mało możliwości widzę w tych moim małym siepaczowie.
bo lepiej jest zawsze tam, gdzie nas nie ma?
rany, muszę zacząć żyć!

piątek, 14 października 2011

do 3x sztuka

Siedzę i piszę. Prace mgr. Rozdział pierwszy. Piszę po raz trzeci. Zupełnie od nowa. Nadal nie wiem, co mam myśleć o tych moich środowych konsultacjach z promotorką, ale myślę, że zmierza to wszystko w dobrym kierunku. Dostałam komentarz na 3 strony. Z uwagami, radami i wytycznymi. W środę nie wiedziałam, co o tym myśleć. Z jednej strony MZTpromotorka się przygotowała, wczuła, a jej komentarz jest naprawdę cenny, z drugiej strony wizja pisania tego rozdziału po raz trzeci zdemotywowała. Chyba jednak tylko początkowo. Bo jednak siedzę i coś tam pisze. I mam nadzieje, ze ta wersja będzie już bliska wersji ostatecznej i idealnej.

środa, 12 października 2011

lyckliga stunder

Czy aby na pewno i zawsze tak łatwo można zamknąć przeszłość? Czy w ogóle można odciąć się od przeszłości? Spalić za sobą mosty? Da się? Czy to będzie ciągnąć się za nami przez długie lata? Albo da o sobie znać, kiedy będzie nam się wydawać, że dawno o tym zapomnieliśmy? Kiedy jest się szczęśliwym? Czym jest szczęście? Kim są przyjaciele? Czy należy liczyć tylko na siebie? Kto z nami zostanie na stare lata? Kto jest wart naszej uwagi a kto nie zasługuje na ani jedną sekundę? Czym jest przyjemność? I jak żyć szczęśliwie? Jak nie żałować i jak podejmować dobre decyzje? Jak nie błądzić? Albo jak błądzić, żeby znaleźć dobrą drogę? 

Za szereg pytań dziękuję tej oto Pani. Co ciekawe tekst piosenki przeczytałam dopiero po wypisaniu tej nie tak nieskończonej ilości pytań. Ale wpisuje się w klimat. 
http://www.youtube.com/watch?v=UL2ly9qWf7k&NR=1

poniedziałek, 10 października 2011

złote myśli

Prawda o prawdzie jest taka, że boli. Dlatego kłamiemy.
(Chirurdzy, bo dzisiaj obejrzałam milion odcinków.)

fotorelacja

Parę zdjęć z wyjazdu. Ja je lubię. Enjoy!
Szwedzkie żarciki

Opera i port

Rowerów w mieście coraz więcej. Miasto coraz mniejsze. 
Czekały pod sklepem.


Jesiennie. Pięknie.
Jesiennie, part 2
Uwielbiam takie domki jednorodzinne.


Polska Funia.    



z przygodami

Zaczęło się i skończyło z przygodami. Taksówka w stolicy to wydatek 212 zł. Oczywiście, jak się okazuje można też wziąć taką, która kosztuje 31 zł. Jest różnica? Zapamiętam na przyszłość. I wbije sobie do łepetyny, żeby pytać o cenę kursu lub sprawdzać opłatę na szybie. I żeby umieć wyszczekać swoje, wyzwać, poprzeklinać, zezłościć się. Cokolwiek. Reagować. Emocjami, które we mnie siedzą, a nie z uśmiechem i stoickim spokojem wyciągać z portfela 200 zł. Moja głupota nie zna granic. Smutne.
Abstrahując od tego, że moje ukochane szwedzkie miasto przywitało mnie deszczem i wiatrem (okazuje się, że to nic w porównaniu z tym:), pożegnało mnie hm.. nieuprzejmie. Chciałam przechytrzyć system i postanowiłam nie kupić biletu na niedzielny autobus na dworzec. Dobowy skończył mi się w sobotę. I wszystko było pięknie do momentu, w którym T nie powiedział 'kanary'. Miał dość przerażoną minę, więc i ciężko było mi uwierzyć, że to żart. Kilkadziesiąt sekund w totalnym stresie. Wizja kary w wysokości 1200 kr szwedzkich, nie nastraja dobrze. Ale! Udało się. Kanary tylko podróżowały. Ufff, całe szczęście, fuks i chwała Bogu. Niestety na dworcu poziom stresu sięgnął nieba. Bo na tablicy żadnej informacji o autobusie na słynne Goteborg City Airport. Pani w okienku stwierdza: był jeden o 11, spóźniłaś się 8 minut, kolejny jest o 12.40, 13.05 na miejscu - o której masz samolot? 13.. To możesz jechać 6stką i przesiąść się na autobus. O nie, nie możesz. Autobus trzeba godzinę wcześniej zamówić. Pozostaje ci taksówka. Dzięki, dzięki. Jestem w czarnej dupie. Taksówka 495 kr. Pan jeden z drugim ręce zaciera, spojrzenia rzuca, uśmiechy. Mi zaś udaje się wybawić A z kościoła, która obiecuje iść z pomocą. Stety niestety o 11.50 jest dopiero w mieszkaniu na uroczym osiedlu Bergsjon, na drugim końcu miasta. Czekać na nią, nie czekać. Zdążę, nie zdążę? Taksa. 333 kr. I dotarłam cała i zdrowa. I zależy jak na to spojrzeć, to zaoszczędziłam 1200 kr (kara za brak biletu) - 333kr za taksę. Albo jestem do tyłu o 333kr, i ku temu się skłaniam. Ale dotarłam. I jestem.

wtorek, 4 października 2011

Gothenburg, here I come

To już jutro. Cieszę się strasznie. I na T, u którego będę mieszkać, i na M, u której miałam mieszkać, i na A od książek, i na A od kiszonego śledzia, którego zjadł, i na S, który niekoniecznie jest z Bośni. I na miasto. Na sernik, na kanellbulle, na lody. Na Slottsskogen z łosiami i fokami, na Saltholmen i wyspy, na Ramberget i widoki, na Hagę i Andra Lang. Na kościół rybny z pysznymi rybami. Na sushi. Na after. Na cydr każdego wieczoru.
I będę przeszczęśliwa, jeśli połowa z tego wypali. Taaaaaak się cieszę. Wracam w niedzielę. Z masą zdjęć.

poniedziałek, 3 października 2011

kłoda we własnym oku

Gardziłam opowiastkami o wakacyjnych romansach z przystojnymi, wyżelowanymi, ale jakże metroseksualnymi Włochami. Z obrzydzeniem i niezrozumieniem słuchałam o relacjach typu sex-friends. Nigdy nie wybaczę byłemu eks tego, że przez cały czas bycia ze mną miał za plecami inną, z którą był niby tylko dla seksu. Oceniałam tych ludzi i zapewniałam, że sama nigdy tak nie zrobię, nigdy taka nie będę. A okazałam się być dokładnie taka sama. Może jedynie w tym lepsza, że z góry założyłam, że ten związek nie przetrwa, że jest to taka przygoda. No i była. Ale czy aby na pewno to czyni mnie lepszą? Nie. Czyni mnie tylko wyrachowaną. Bo czy chciałabym dowiedzieć się, że mój niemiecki K związał się ze mną zakładając i nadając okres ważności nas? Nie. Nie chciałabym. A jednak jestem chamem i sama tak zrobiłam. Czy dobrze się z tym czuję? Nie. Przeżyłam świetny czas. Ale teraz ani przez minutę o tym nie myślę. Był dla mnie takim T. Z małymi modyfikacjami. Zawsze chętny spędzić ze mną czas, otwarty na moje propozycje i pełny własnych pomysłów. Tak, jestem suką.

niedziela, 2 października 2011

pamięc prawie doskonała

Przyznam, że po wczorajszych zajęciach byłam zmęczona cholernie. Oczywiście zamiast położyć się możliwie najwcześniej, to ja jeszcze w łóżku zaserwowałam sobie serial. Po trochę ponad 5 godzinach snu sądziłam, że umrę na dzisiejszych zajęciach. Zajęcia, o dziwo i na szczęście, okazały się ciekawe, przyjemne i co najważniejsze konkretne. Z wyjątkiem niemieckiego języka gospodarczego - męczę się na tych zajęciach. Głośno jak na targowisku, mało konkretów, więcej zamieszania niż zrozumienia nowych słówek i zagadnień. Do sedna. Po zajęciach nie byłam jakoś super zmęczona, pokusa była duża, więc wybrałam się do H&Mu. Sieciówka sieciówką, ale zawsze coś dla siebie znajdę. Gorzej z dostępnością rozmiarów. Dzisiejszym celem wyprawy (o czym przypomniałam sobie w trakcie buszowania między wieszakami) była koszula. Przymierzyłam kilka, nie zdecydowałam się na żadną. Za to w dziale dziecięcym coś na mnie czeka (jestem karakanem, i nawet ciuchy z działu dziecięcego na 164 są na mnie za duże..). W drodze na PKP przypomniałam sobie, że dopiero co marudziłam mamie, że koszul nie mam i zakupiłam jedną w poniedziałek.. Pamięć bywa ulotna. Po tylu godzinach niemieckiego, a może bardziej siedzenia i próbach ciągłej koncentracji, mózg przestaje pracować. A wczoraj spotkałam norweską parkę! Dość niecodzienne. Codzienne za to jest to, że za każdym razem, gdy słyszę ludzi rozmawiających w języku obcym, to chcę wiedzieć, a wręcz muszę, jaki to język jest. Wczoraj 10 min stałam na peronie, metr od owej parki. Najpierw przekonana byłam, ze to niemiecki (każdy słyszy, co chce słyszeć), później że szwedzki, by zwątpić i stwierdzić, że duński, co odrzuciłam, bo był zbyt mało gardłowy i za mało dziwnego r, może norweski. W efekcie nie mogłam rozstrzygnąć, ale szczęście się do mnie uśmiechnęło - usiedli w moim przedziale, a ja odważnie i zupełnie nie w moim stylu zapytałam wprost, czy to szwedzki. koniec tej jakże ciekawej historii.

sobota, 1 października 2011

świadomość

Ważna sprawa, żeby być świadomym tego, co się robi, co się mówi. I w gruncie rzeczy mam świadomość tego, jakie banalne kwestie tutaj poruszam, płytkie tematy, głupkowate zwierzenia. Ale! Blog jest dla mnie.Dwa- wmówiłam sobie, że moje życie jest bezproblemowe i tego się trzymam. Owszem, czasem dopuszczam do siebie głębsze przemyślenia, ale gdzieś w biegu dnia umykają mi. I jak już dostanę się do komputera, to w głowie nie pozostają żadne cenne uwagi dotyczące polskiej rzeczywistości. Bo chyba lubię porównywać. Te miesiące na Północy dały mi jakby możliwość postrzegania inaczej Polski i Polaków. Nie mówię, co jest dobre, a co jest złe, co się powinno robić,a czego nie. Co kraj,to obyczaj, ważna jest umiejętność adaptacji. Ale te miesiące w Szwecji otworzyły mi oczy na sprawy, którymi wcześniej nie zaprzątałam sobie głowy. Podobnie ze studiami.Czasem mam wrażenie, że im bardziej zagłębiam się w szwedzki i niemiecki, tym bardziej ciekawi mnie polski sam w sobie- metafory, skojarzenia, reguły- to o czym użytkownik języka ojczystego nie myśli,  bo nie ma takiej potrzeby. Czasem wydaje mi się, że staranniej dobieram słowa, że się czepiam (ale po cichu), że jestem małostkowa. Chyba chciałabym nabyć wiedzę teoretyczną o strukturze jęz.polskiego. Tak, tak, wiem. Ja to mam marzenia i zainteresowania. Moje 4500 idiomów szwedzkich nie wystarczają ;)

przemyśleń kilka

Podobno do macierzyństwa się dojrzewa. Zawsze twierdziłam, że chcę mieć dzieci. Nigdy nie było to przemyślane.Stwierdzam dziś. Wszyscy mają, ja też będę kiedyś mieć. Logisch! Od jakiegoś czasu myślę sobie, że nie dojrzeję do macierzyństwa, że nigdy nie zdecyduję się na poród (a przecież nikt dziecka za mnie nie urodzi), że nie wyobrażam sobie tej odpowiedzialności. Przeraża mnie to. Ale może takie wyznanie to kwestia bycia singlem i przekonanie o staropanieństwie? 'Bo kto by cię chciał?' Straszne lub nie, ale może do decyzji o dziecku trzeba dojrzeć, może potrzebuję czasu. Ciężko zresztą byłoby mi teraz o dziecka, jeśli kandydata na ojca brak. A może faktycznie nigdy nie podejmę tego kroku?