wtorek, 18 października 2011

zwyczaje.

Z A spotykam się po raz kolejny w Sorelli. I właściwie już nie pamiętam, żebym widziała się z nią w innym miejscu. To fajne uczucie mieć pewnego rodzaju zwyczaje, tradycje. Stałe punkty. Jest do czego wracać. Są punkty oparcia. Może spotkania we włoskiej restauracyjce raz na parę miesięcy nie uchronią mnie od zła całego świata, przeciwieństw losu, niepowodzeń, ale fajne mieć pewne tradycje. Sorella kojarzy mi się z A. KFC i Twistery z A, Kserowanie wszystkiego co się tylko da, tak 'na zaś' i ' bo lepiej mieć' też z nią. K z alkoholem. Bo prawie za każdym razem, gdy do niej idę, zabieram wino ze sobą. No chyba że zapowiada się, że będzie mnie częstować zrobionymi przez nią samą mocno alkoholowymi trunkami. M to koktajl truskawkowy. Szwedzka A to 'det franska', bo nigdy nie nauczę się poprawnie (czy. poprawnie wg A) wypowiadać nazwy sieci kawiarni w Götet.
Dziwnym trafem te mini tradycje związane są z jedzeniem. Mimo że ja raczej nie należę do osób celebrujących posiłki. Przeciwnie. Najchętniej na kolanie, z kubkiem herbaty na/w łóżku, byle jak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz