wtorek, 1 listopada 2011

a ukojeniem -muzyka

Jest coś magicznego w muzyce. Poprawia nastrój, nastawia bojowo, wpędza w melancholię i zadumę, smutek. Doprowadza do łez i do nieskoordynowanych ruchów w zamyśle przypominających taniec (u mnie). Jest jak lek. Czasem źle zapisany. Dawkowanie bywa uzdrawiające. 

Muzyka na żywo  to już pierwszy stopień raju. Nieważne czy jest to słynny (aczkolwiek mi do wtedy nieznany) Możdżer z Danielssonem w sali koncertowej w Goeteborgu czy koncert duetu na ulicach Kopenhagi. 

Muzyka ma cudowną moc. Na ukojenie nerwów (bo mimo że teraz jestem oazą spokoju, zaraz nie będę, bo przecież zawaliłam się wszystkim, co mogłam, żeby kontynuować mgr) Możdżer w tle. 3nielegalne płyty. Jedyne nielegalne, które posiadam, a i nie ja ją ściągnęłam. (Nie, żebym kupowała notorycznie płyty i miałam ich 3miliony, przeciwnie. Ale po prostu nie ściągam muzyki i filmów. Kosmita XXI wieku pod tym względem, wiem. )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz