środa, 19 października 2011

żadne tam kurzozbierajki

W którymś momencie (nie jestem w stanie sobie przypomnieć, kiedy to nastąpiło i nie chodzi o to, że jestem Bóg wie jak stara albo że jeżdżę 3x do roku na wypasione wakacje) przestałam przywozić z moich wyjazdów typowe bibeloty dla turystów made in china  typu piramida w śniegu (w Afryce mnie nie było). Przywożę rzeczy praktyczne dla rodziny w ramach mini upominków i jeszcze praktyczniejsze dla mnie. Z Niemiec moje ulubione i najlepsze na świecie szampony do włosów, których nie widziałam nigdzie indziej. No i słodycze. I gdyby Coca Cola waniliowa nie ważyła tak dużo pewnie też bym ją transportowała do Polski. Ze Szwecji książki, czasopisma (dla żywo zainteresowanych językiem szwedzkim, moje ulubione!). Ciuchy zawsze i zewsząd. Z ostatniej wizytacji w mieście Posejdona (chwilowo w SPA) uległam po raz kolejny i zakupiłam marynarkę w stylu 'końskim' :D i sukienkę (moje nowe hobby - kolekcjonowanie sukienek). Przywiozłam też cydr!! Uwielbiam cydr! I będąc w Szwecji piję tylko i wyłącznie cydr! I żałuję, że zamknęli (doszły mnie słuchy) punkt sprzedaży i pijalnię cydru  w Wielki Mieście, bo nie zdążyłam go odwiedzić. A cydr to Szwecja. Podobnie jak kanelbulle- typowe 'drożdzówki' szwedzkie (duńskie też). Tyle! Będę teraz jeść i pić i dexterować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz