piątek, 17 lutego 2012

oddychaj

Nie znam definicji choleryka. Ale myślę, że jakakolwiek ona by nie była, pasuje do mnie. Moje wybuchy złości są wybuchami z krwi i kości(zakładając, że wybuchy są istotami żywymi).
I tak np dzisiaj. Moja radość z pięknie, bo efektywnie spędzonego dnia (spanie do 10.15, dwie rundki szwedzkiego, ułożenie zajęć na przyszły tydzień z moimi nie tak bardzo zaawansowanymi, powiedziałabym początkującymi po 2 latach nauki szwedzkiego studentkami, wydrukowanie skryptu na jutrzejsze 4wykłady z prawa polskiego i niemieckiego (sweeet, umrę, kurwa, z nudów!), odebranie od zegarmistrza mojego po 2 tygodniach w końcu naprawionego zegarka, który przeleżał w szufladzie jakieś 2lata?, umówienie się do kosmetyczki na pedikir (spolszczam co tylko się da), pozmywanie miliona kubków po hektolitrach herbat, w końcu tłumaczenie tekstu do Mariana w wieczornej spokojnej atmosferze) poszła w las. Jeden telefon. A ja wybuchłam tak, że gdyby moje słowa były płomieniami, to moje urocze miasteczko teraz byłoby zrównane z ziemią.
Piję pepsi na uspokojenie. (Już nie smakuje mi jak kiedyś- dobry znak) Oczyszczam się pisząc. Prysznic i spać. Jutro będzie nowy dzień. Do dupy. Bo nudny, bo pełen wykładów z prawa niemieckiego i polskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz